02. Scars.
Tytuł: Boy Epic
Kąpiel
stanowiła przełom w życiu Lilii (jakkolwiek kąpiel może stanowić przełom). Nie
otrząsnęła się zupełnie, nie poczuła się szczęśliwa, ani wolna, jednak… żyła.
Nie rozpoczęła kolejnego protestu, ani nie stworzyła żadnego innego pomysłu na
zasadzie: „na złość babci odmrożę sobie uszy”. Starała się znajdować przyjemne
zajęcia, które pomagały jej odpocząć, wrócić do dawnej siebie i znaleźć
rozwiązanie. W końcu musiała postanowić,
co dalej. Przecież miała dopiero dwadzieścia pięć lat i spory kawałek życia
przed sobą. Peter nie był ostatnim facetem na Ziemi. Choć może wolałaby, żeby
był ostatni dla niej, to gdy tak się nie stało, gnicie w brudzie nie pomogło
jej ani trochę i nie sprawiło, że wrócił. Najprzyjemniejszym zajęciem w ostatnim
czasie były zakupy żywieniowe i planowanie posiłków. Przygotowywanie pysznych
dań i przekąsek, wymyślanie dodatków i zmiany w przepisach wypełniały jej wiele
godzin. Tym razem wybrała się do sklepu razem z Maddie. Jej przyjaciółka
serwowała ulubiony zestaw dań swojego męża, a Lilia wyszukiwała produkty, chcąc
przygotować kolejny obiad, na który aż ciekła jej ślinka. Tym razem pyszniutka
zapiekanka. Jak tylko o niej myślała, czuła w ustach smak roztopionego,
ciągnącego się sera. Wracała do mieszkania w całkiem dobrym nastroju,
obładowana zakupami i bardzo zdziwiła się, gdy na ganku znalazła dwa kosze.
Jeden pełen był smakowitych przysmaków, a drugi detergentów. Do domestosa
została przyklejona karteczka:
Ciasteczko, jest mi bardzo
przykro, że cię nie zastałam. Liczyłam, że mi pomożesz z tymi koszykami, bo
były ciężkie. Mam nadzieję, że jedzenie będzie ci smakowało. Kupiłam i
przyrządziłam twoje ulubione rzeczy. Nie miej do J. pretensji, że się wygadał. Przekupiłam
go tartinkami. Wierzę, że wszystko posprzątasz – dosłownie i w przenośni.
Kocham, mama.
Lilia
nie spodziewała się interwencji ze strony mamy, bo wierzyła, że John nic jej
nie powie, ale najwyraźniej nie udało mu się uciec sprzed ognia pytań. Została
sprzedana za talerz tartinek. Tak mógł postąpić tylko jej starszy brat. Być
może prezentował posturę niedźwiedzia, ale Jackie miała w sobie coś, co
skłaniałoby do uległości nawet chińskiego dyktatora, więc jeśli dodatkowo
wykorzystała swoją tajną broń w postaci pysznych słodyczy, to John był zgubiony.
Znając siłę perswazji swojej mamy, nie umiała się na niego gniewać. Nim wniosła
do mieszkania pakunki, zrobiła miejsce w kuchni, żeby je gdzieś ułożyć.
Posegregowanie wszystkiego, pochowanie i pomrożenie zajęło jej kolejne pół
godziny. Nim zrobiła zapiekankę, wybiła siedemnasta, więc miała całkiem
przyjemną obiadokolację. Wprawdzie planowała tego dnia dokonać wielkiego
sprzątania, ale po jedzeniu straciła na to ochotę. Wzięła kolejną długą kąpiel,
a później włączyła sobie pierwszy sezon Dawno,
dawno temu. Potrzebowała czegoś ładnego, miłego, pozbawionego zła i
przemocy. Śnieżka i Charming spełniali każdy warunek. Kolejnego dnia obudziła
się przed dziewiątą, zjadła królewskie śniadanie, wypiła kawę w ogrodzie i
wstawiła jedną z wielu porcji prania. Zmyła wszystkie naczynia, nawet
odświeżyła te, które stały nieużywane w szafkach, a potem zabrała się za
sprzątanie. Wyrzuciła na zewnątrz materac z łóżka, żeby się wywietrzył,
dokładnie wymyła ramy, okna, meble, podłogi – każdy zakamarek. Wyczyściła swoje
mieszkanie ze smutków, które kisiły się w nim zbyt długo. Jak się okazało,
detergenty od mamy były bardzo przydatne. Zrobiła przeciąg, dzięki czemu
wszystko szybko wyschło. Poukładała jedzenie w szafkach, poprasowała i
pochowała ubrania, powlekła świeżą pościel i przytargała materac. Kiedy
wchodziła z nim do środka, owionął ją przyjemny zapach kwiatów – odświeżacz od
mamy. Efekt jej pracy był niesamowity. Wszystko pachniało. Firanki były
bielutkie, powiewały jak w reklamie. Na stoliku, przy którym zwykła jeść,
postawiła misę z owocami, a na nocnym stoliku świeczki. Postanowiła kupić
lampkę nocną, z czym zwlekała od dawna. Connor zjawił się w mieszkaniu, gdy padała
już z głodu i zmęczenia. Miała nadzieję, że nie zamierzał przedstawić żadnej
mowy motywującej, ani niczego innego w podobnym stylu. Chciała tylko coś zjeść,
wziąć kąpiel i iść spać. Jednak był ciekawym człowiekiem; łączył swojskość i
wielką klasę, co raczej spotykało się rzadko. Przy nim każdy chciał być tak
wyluzowany i piękny jednocześnie. Idealnie dobrali się z Madeline.
- Lil, co to się tu
stało? Ostatnio, gdy cię odwiedziłem, potknąłem się o stertę twoich rzeczy.
Jestem pod wrażeniem – stwierdził z uznaniem, opierając się o framugę. Był taki
przystojny, że to wydawało się niemożliwe, żeby mogło być prawdziwe. Aż
chciałoby się wstawić go w ramkę i oglądać godzinami. Przydługie włosy opadały
mu na czoło, więc raz po raz przegarniał je ręką do tyłu. Po pracy garnitur
zamienił na lnianą koszulę z krótkim rękawem, spodenki do kolan i klapki. Jak
wyjęty z reklamy. Lilia bardzo zazdrościłaby przyjaciółce takiego męża i pewnie
gdzieś tam w środku tak czuła, (bo kto nie chciałby mieć zaradnego, mądrego i w
dodatku przystojnego męża?), gdyby nie znała go odkąd Maddie poszła na
uniwersytet i nie traktowała jak brata. Istnieją mężczyźni nietykalni i Con był
jednym z nich.
- Mogę być smutna,
ale nie mogę żyć na gnojowisku – odpowiedziała, ustawiając krzesełka.
- Zjesz z nami? – zapytał
uśmiechając się tak, jakby był z niej trochę dumny. – Mad cały dzień obserwowała
cię, jak pracujesz i przygotowała na kolację twoją ulubioną pieczeń.
- Och tak –
powiedziała z ulgą. – Nie mam siły gotować. Poczekacie dziesięć minut? Ogarnę
się i przyjdę. – Connor przytaknął, zasalutował i powoli wrócił do domu,
trzymając ręce w kieszeniach i pogwizdując wesoło.
Do
samotności można przywyknąć. Jest, jak bolące stawy przypominające o sobie na
zmianę pogody albo aparat ortodontyczny. Jest uciążliwa, ale na dłuższą metę da
się przywyknąć. Czasem doskwiera bardziej, ale generalnie, na co dzień da się
ją znieść. Gdy uświadamiasz sobie, że jesteś sama już pięć lat, zaczynasz
zastanawiać się, jak to możliwe. Przecież, to było zaledwie kilka miesięcy temu,
gdy się ostatni raz zakochałaś. Samotność robi z tobą coś dziwnego. Nie wiesz
do końca co, ale wyczuwasz zmianę i tak naprawdę, w głębi serca boisz się jej.
Ta zmiana, ta samotność czyni cię innym człowiekiem, a co stanie się, jeśli
będziesz sama już na zawsze? 1
Oglądanie seriali,
sprzątanie czystego mieszkania, opalanie się, to wszystko było dobre, ale na
chwilę. Po tygodniu Lilia już się znudziła i zatęskniła za pracą. Próbowała
pisać, mając nadzieję, że jeszcze pamiętali o niej w redakcji, ale nie
stworzyła żadnego tekstu objawionego. Dlatego postanowiła się przejść,
popatrzeć, zmienić perspektywę, być może znaleźć inspirację. Wykorzystała tą
okazję na to, żeby ładnie się ubrać. Włosy związała w koński ogon, założyła
jasnozieloną porwaną bluzeczkę na ramiączkach, jeansowe szorty i jedne z
niewielu ocalałych drogich rzeczy, które wciąż miała: sandałki na koturnie
Jimmy’ego Choo. Nie nałożyła makijażu, bo temperatura sprawiłaby, że i tak by
spłynął. Jednak ten szczątek wysiłku, który włożyła w swój wygląd, sprawił, że
czuła się ładna. Może to ten dziesięciocentymetrowy koturn. Wyszła, machając
myjącej okno Maddie. Mieszkając w Pasadenie, należało wyglądać dobrze, jeżeli
nie chciało się zostać uznanym za bezdomnego albo za zagrożenie dla dobra
publicznego. Jakoś nie pomyślała o tym ani razu przez ostatnie tygodnie i o
dziwo żaden radiowóz nie zgarnął jej z ulicy. Nasunęła okulary przeciwsłoneczne
na nos i dziarsko maszerowała przed siebie. Świeciło słońce, wiał lekki
wietrzyk i było absolutnie cudownie na świecie. Wokół rynku, jak zawsze działo
się najwięcej. Postanowiła ochłodzić się napojem. Usiadła pod parasolem, na
wygodnym wiklinowym fotelu i zamówiła sok grejpfrutowy. Sączyła go z rozkoszą,
przyglądając się ludziom przemierzającym rynek – pary, samotne kobiety i
mężczyźni, matki z dziećmi, nastolatkowie. W tle dało się słyszeć muzykę
dobiegającą z pobliskich barów i restauracji, pomruk aut na ulicach przyległych
do rynku i gwar rozmów. To był naprawdę piękny dzień. Dopiła napój i zostawiła
pieniądze. Spacerowała dalej, unikając większych grup. Zatrzymała się przy
ogrodzie miejskim, podziwiając bujne kwiaty.
- Lilia Queen? –
usłyszała za sobą i poczuła, jak serce zamarło jej w piersi. Nienawidziła być
rozpoznawana. – Lilia Queen, to naprawdę ty! – osoba za nią wydawała się
ucieszona, więc odwróciła się powoli, starając się utrzymać neutralny wyraz
twarzy. Stał za nią mężczyzna strzelający zdjęcia z prędkością światła. Nie
słyszała dźwięku migawki, bo najwyraźniej aparat miał funkcję wyciszenia. Rozpoznała
go od razu. Trafiła najgorzej jak tylko się dało. Spotkanie tego osobnika mogła
przyrównać jedynie do wdepnięcia w świeżą kupę nowiutkim butem. – Nie
spodziewałem się spotkać ciebie jeszcze kiedykolwiek! Lilia, powiedz coś!
Zniknęłaś ze świata mediów. Powiedz mi coś! – ponaglał, atakując ją aparatem z
każdej strony. Prześlizgnęła się obok płotka i skierowała w kierunku
najbliższych sklepów.
- Nie mam nic do
powiedzenia, nie jestem już osobą medialną. Proszę zostawić mnie w spokoju –
powiedziała spokojnie, odchodząc szybko, ale bez paniki. Przynajmniej starała
się nie uciekać. Mężczyzna dogonił ją, dalej robiąc jej zdjęcia, a może
nagrywając? Zasłoniła twarz i nieznacznie przyśpieszyła.
- Alkoholikiem,
narkomanem i celebrytą zostaje się na całe życie! – odpowiedział, gdy wślizgnęła
się do pierwszego lepszego sklepu, który okazał się cukiernią. Nie odwracając
się, weszła w głąb pomieszczenia i stanęła przy ścianie tak, żeby nie było jej
widać. Rozpoznałaby tego paparazzo nawet przez sen. Był tym jednym najbardziej
znanym w świecie show-businessu. Słynął z tego, że jeździł po całym LA i okolicach
poszukując gwiazd w krępujących sytuacjach, miał układy w wielu miejscach
publicznych, przez co przyłapywał ich pijanych albo podczas jakichś libacji.
Nie miał krzty sumienia. Bez skrępowania puszczał w obieg nawet najbardziej
kompromitujące zdjęcia. Został kilka razy pozwany, ale niewiele to dało, bo nie
sposób mu cokolwiek udowodnić. Zarabiał grube pieniądze sprzedając zdjęcia
swoim źródłom, umawiał się też na tak zwane ustawki celebrytów, którzy
potrzebowali rozgłosu. Nie miała pojęcia dlaczego był w Pasadenie, ale Andrew
Perkins to pijawka i na pewno wykorzysta jej zdjęcia dla zarobku i stworzenia
sztucznej dramy. Odetchnęła głęboko, spostrzegając, że ekspedientka patrzyła na
nią zdezorientowana.
- Przepraszam
najmocniej za to wtargnięcie – uśmiechnęła się, odsuwając się od ściany i
poprawiając ubranie. – Czy byłaby pani tak miła i wypuściłaby mnie tyłem? Nie
chcę znów natknąć się na tego paprazzo – poprosiła. Młoda dziewczyna – Missy,
jak głosiła plakietka, przyglądała jej się z mieszaniną ciekawości, zdumienia i
czegoś, co mogło być satysfakcją. Prawdopodobnie znała plotki na temat Lilii.
- Dobrze, proszę za
mną – odpowiedziała z dozą wyższości ukrytą pod przymusową kurtuazją. Wskazała
jej drogę, zamykając za nią drzwi z hukiem, nim zdążyła podziękować. Lilia
szybko przecięła podwórze, obawiając się, że sprzedawczyni pośle za nią Andrew
Perkinsa. Nie do końca wiedząc, dokąd się kierowała, przeszła kilkoma bocznymi
uliczkami, nim znów znalazła się w pobliżu rynku, jednak z innej strony.
Przysiadła na ławce w cieniu i wyjęła telefon z torebki. SOS - napisała i wysłała do Rosie. Ona jedna przyszła jej do głowy.
Dziewczyna natychmiast oddzwoniła. Lilia z wciąż walącym sercem wcisnęła
zieloną słuchawkę i przyłożyła aparat do ucha.
- Mów – poleciła, nie
siląc się na wstępy.
- Dopadł mnie Andrew
Perkins. Nie wiem jak, ale poznał mnie i narobił mnóstwo zdjęć.
- Jadę z Harlow ogrodu
do botanicznego, to w sumie niedaleko. Przyjedź do nas.
- Będę za pół godziny
– rozłączyła się i natychmiast udała się w kierunku przystanku. Taksówka byłaby
pewniejsza, ale również droższa. Wysiadła z kolejki kilka przecznic przed
ogrodem i dotarła tam bez większych ekscesów. Znalazła Rose i Harlow przy
kwiatach paproci. Starsza siostra pokazywała i tłumaczyła coś młodszej, bo
dziewczyna słuchała jej niemal z nabożnym uwielbieniem. Obie były córkami
Johna. Zupełnie różne, ale jednocześnie tak bardzo podobne, że to aż
niemożliwe. Harlow pierwsza dostrzegła Lilię i ruszyła biegiem w jej kierunku.
Dziewczyna rozpostarła ramiona, w które jej bratanica ochoczo wpadła.
Wyściskała ją i wypuściła z objęć dopiero, gdy Rosie zbliżyła się do nich i
wyczekująco poklepała młodszą siostrę po ramieniu. Lilia ucałowała ją w oba
policzki i spojrzała w jej ciemne, kochane oczy.
- Powinnam cię nienawidzić
do końca życia, Lil – powiedziała, dźgając ją palcem mniej więcej w okolice
mostka.
- Wiem – odparła
szczerze i ze skruchą.
- Masz szczęście, że
cię kocham i łatwo ci wybaczam – burknęła i przytuliła Lilię. – Harlow, chcesz
obejrzeć tą prezentację o żarłocznych kwiatach? – dziewczyna ruszyła przodem w
kierunku salki projekcyjnej, a one obie usiadły na ławce przed budynkiem
usytuowanym w centrum ogrodu. Porośnięty mchem i bluszczem bardzo tam pasował.
- Przestraszyłam się
go – powiedziała, gdy zostały już same. Rose słuchała. – Wyobraziłam sobie, że
wypuści do mediów kolejną zmyśloną historię, a ja nie mam siły znosić już
wstydu i upokorzenia. – Mówiąc to, przypomniała sobie minę ekspedientki w
cukierni. Miała Lilię za kogoś gorszej kategorii, za sprzedają gwiazdeczkę. –
Gdyby to był zwykły paparazzo, czy któryś z tych, którzy po prostu polują na
gwiazdy i piszą o tym blogi, ale to ta hiena…
- Nie siedzisz w tym
biznesie już od jakiegoś czasu, nie masz kontaktu z tymi ludźmi, więc nawet,
jeśli coś napiszą, to srał ich pies – powiedziała spokojnie. Rosie była mądra i
racjonalna. Zupełnie inna niż Maddie. Była jak Johnnie; rozsądna, dobra i
cierpliwa, ale gdy ktoś przebrał jej miarę, to ujawniała swój włoski
temperament. – Perkins od zawsze dążył do taniej sensacji. Sprzeda twoje
zdjęcia jakiemuś podrzędnemu portalowi. Justjared, ani TMZ ich nie kupią, bo
nie jesteś już na topie, a kogo obchodzą minione gwiazdy?
- On wywlecze
wszystko na wierzch. Znów. Zrobi z tego historię. Jestem gotowa sądzić, że
napisze, że to ja go szukałam.
- Nie masz na to
wpływu, Lil. Wyglądasz dzisiaj pięknie, więc te zdjęcia nie zrobią ci krzywdy,
jedynie mogą pokazać, że wyszłaś na prostą.
- Dzięki, Rose –
uśmiechnęła się smutno. – Zostawiłam cię na tak długo, a ty nie kopnęłaś mnie w
tyłek.
- Rodziny się nie
wybiera, a rodzina przede wszystkim – westchnęła i wzniosła ręce ku niebu.
Nasze
na zawsze trwało 3 miesiące, 13 dni, 4 godziny i 12 minut. Teraz, gdy żałuję
tylko czasu, mogę śmiało powiedzieć, że przeminęliśmy. Nieodwołalnie
przeminęliśmy. Skończyła nam się data ważności, kochaliśmy się miłością p r z e
t e r m i n o w a n ą. Strułam się Tobą, a Ty mną2.
Lilia obejrzała cały
ogród w towarzystwie swoich bratanic. Nazywała je bratanicami, bo jak określa
się dzieci kuzyna? Powinna istnieć na to nazwa, bo przecież na dobrą sprawę
była ich ciocią, a one jej…? No właśnie. Zatem były jej bratanicami. Choć to
śmieszne określenie w stosunku do dwa lata młodszej od niej Rose. Harlow opowiedziała
jej o swoich poczynaniach w szkole. Chciała zostać botanikiem, ewentualnie
biologiem i brała te plany bardzo na serio. Lilia słuchała jej z przyjemnością,
bo przez chwilę zajmowała głowę czymś innym niż własne problemy. Patrząc na świat
z perspektywy czternastolatki, wszystko wydawało się łatwiejsze. Doskonale
wiedziała, że gdy ma się te czternaście lat to wcale tak nie jest, ale dla niej
samej ta myśl wystarczyła, że trochę odpuściła, trochę mniej się martwiła i
dostrzegła, że wciąż wszystko miała przed sobą. Chociaż wciąż cierpiała. Rose
chciała odwieźć ją do domu, ale Lilia odmówiła. Postanowiła jeszcze
pospacerować. I to był błąd. Spostrzegła go w jednym z ogródków piwnych przed
restauracją o nazwie tak pasującej do sytuacji, jak siodło do świni – mon Amour, ale była zbyt blisko, żeby
uciec. Nie mogła tak po prostu odwrócić się na pięcie i odejść, bo zobaczył ją
i miał czelność uśmiechnąć się od ucha do ucha, jakby cieszył się, że ją
widział. Jego towarzyszka – od pasa w górę blondynka z talią osy – odwróciła
się z gracją i uśmiechem tak nonszalanckim, że aż sztucznym. Powiedział jej
coś, na co zareagowała jedynie powłóczystym spojrzeniem. Lilia szła przed
siebie, starając się nie potknąć o własne nogi. Rzuciła Peterowi krótkie i
miała nadzieję znudzone spojrzenie i po prostu ich minęła. Nie mogła znieść
myśli, że w czasie, gdy ona odmówiła mycia się, niemal nie jadła i prawie
straciła pracę, on kwitł, wyglądał wspaniale i spotykał się z innymi
dziewczynami. Wściekła się i gdyby była psem, to pewnie toczyłaby pianę.
Znienawidziła fakt, że gdy ona uciekała przed wstrętnym paparazzo, on tak miło
spędzał czas. Starała się nie wybuchnąć na środku chodnika. Choć niewiele
brakowało. Minęła ich, ale czuła, że byłoby zbyt pięknie, gdyby mogła po prostu
przejść obok. Ten dzień był najwyraźniej za mało beznadziejny.
- Cześć, Lil –
usłyszała za sobą. W jednej sekundzie musiała rozstrzygnąć wewnętrzny dylemat,
czy zignorować go, czy się zatrzymać. Posłuchała tego drugiego podszeptu, jak
później uznała to musiało być jej idiotyczne-ja. To musiało być zaćmienie
umysłu, skoro zwróciła się ku niemu w chwili, gdy myślała o tym, żeby przemknąć
niezauważenie. Co ona miała w głowie? Na co liczyła? Nim odpowiedziała, jak
zawsze pewny siebie rozparł się wygodnie w wiklinowym fotelu i patrzył na nią
tym swoim seksownym wzrokiem, spod przymrużonych powiek. Jego blond koleżanka
musiała być tym zachwycona. – Miło mi cię widzieć, to jest Amanda – wskazał leniwie
na dziewczynę posyłając jej czuły uśmiech. Rozpromieniła się i spłonęła
rumieńcem, jakby ogłosił ją królową świata, a nawet nie nazwał ją swoją
dziewczyną. Jakie to typowe.
- Bardzo lubiłam
twoją muzykę – zaszczebiotała, a Lilia uznała, że nie miała więcej niż
dwadzieścia lat. Peter musiał wydawać się jej bogiem na ziemi. Tak, jak kiedyś
Lilii.
- Dziękuję – starała
się wysilić na uśmiech. Głowiła się, jak uciec stamtąd bez rozszarpania go na
strzępy. Mamił kolejną niewinną dziewczynę? Zaklinała w duchu swoją głupotę,
która nakazała jej się zatrzymać. Jej zakichane serce wciąż było nim i przez
niego zatrute. – Jeśli to wszystko, to idę, bo się spieszę – znów uśmiechnęła
się do dziewczyny, starając się omijać wzrokiem mężczyznę, choć lepszym
określeniem byłoby: nieszanującego ludzi gówniarza.
- Musimy się kiedyś
spotkać – rzucił od niechcenia i teraz już wiedziała, że chciał po prostu
błysnąć przed nową zdobyczą. Zrobiło jej się przykro, znów poczuła upokorzenie,
które jej zafundował podczas ich ostatniej rozmowy. Poczuła się brudna i zbesztana,
a przede wszystkim zakochana bez wzajemności. Upokarzało ją to, co czuła, jak
przez to się zachowała i czym za to zapłaciła. Jeśli przez ostatnie tygodnie
układała w głowie to, co zamierzała mu powiedzieć, tak teraz wszystko zniknęło.
Każde słowo zalał żal do tego człowieka.
- Będę z tobą
szczera, Peter – odparła ze spokojem, zadziwiając tym sama siebie. –
Skrzywdziłeś mnie. Bolało i przeszło, uporałam się z tym – zerknęła na jego
mocno zbitą z tropu towarzyszkę. – Jesteś złym człowiekiem, ale to ty musisz z
tym żyć, a nie ja – skwitowała z litością. – Więc nie. Nie spotkamy się kiedyś
– popatrzyła na niego, jak miała nadzieję, obojętnie i odeszła, nie opuszczając
głowy. Pozwoliła sobie na to dopiero, kiedy skręciła w przypadkową uliczkę. Tam
wyrównała oddech i poszczypała się w policzki, żeby postawić się do pionu.
Ktoś
powinien być, ale go nie ma. Nie dzwoni, nie pisze, nie przychodzi. Nie myśli.
Nie tęskni. Nie żałuje. Nie płacze za tobą. Po prostu zniknęłaś z jego życia,
choć on wciąż tkwi w twoim. Nawet, jeśli tak bardzo masz tego dosyć. Nawet,
jeśli chcesz, żeby w końcu zniknął, bo ileż można tęsknić, pragnąć, myśleć,
pisać nigdy nie wysłane wiadomości do kogoś, kto powinien być, ale już go nie
ma. Ta niemoc, ta bezsilność wobec swoich własnych uczuć i myśli jest…
wkurwiająca. Po prostu. Chcesz iść dalej, chcesz coś zrobić, ale nie możesz bo
wspomnienie tego, co mogło być, a czego nie ma, wrosło w ciebie jak korzeń, jak
siatka żył i naczyń krwionośnych. A najbardziej okropną rzeczą w tym wszystkim
jest to, że nie chodzi o niego. Chodzi o miłość 3.
Będąc w mieście,
czyli mniej więcej w połowie drogi od mieszkania do domu rodziców, Lilia
postanowiła pojechać do rodziców i osobiście podziękować mamie za jedzenie i
środki czystości. Metrem udała się do Mar-Visty i pieszo dotarła do domu
rodziców. Popychając furtkę, czuła się wykończona. Dawno nie przeszła takiej
odległości. Dawno w ogóle nie wyszła z domu na tak długo. Białe ogrodzenie,
idealnie przystrzyżony trawnik, żwirek na ścieżce i rabatki z kwiatkami - mama
była perfekcjonistką. Rodzice mieszkali w niewielkim bungalowie usytuowanym w
ciągu innych, wyglądających niemal identycznie bungalowów, na osiedlu domów
jednorodzinnych. To całkowita odmienność względem miejsca, w którym żyli
wcześniej, jednak oboje wydawali się być zadowoleni. A ich dom wyglądał jak
wyciągnięty z bajki. Lilia bardzo lubiłaby tam wracać, gdyby nie patowa
sytuacja między nią, a tatą. Sparky, spaniel mamy wygrzewał się na słońcu,
uniósł łeb i zamiótł ogonem na widok Lilii. Pies obronny, jak się patrzy. Jej
przybycie nie wywołało zbyt wiele hałasów, więc przypadkiem usłyszała rozmowę
rodziców, której prawdopodobnie nie powinna usłyszeć. Choć rozmowa to zbyt
wiele powiedziane, podsłyszała monolog mamy.
- Raymondzie,
pamiętasz, kiedy ostatnio byliśmy na randce? – tata musiał najwyraźniej coś
odburknąć, bo Lilia nie słyszała jego odpowiedzi. – Bo ja nie. – Szkło stuknęło
o blat. – Wiem, że nie żyjemy jak dawniej i nie bywamy już co tydzień w
najlepszych lokalach. Wiem też, że jesteś już szacownym panem po sześćdziesiątce
i nie w głowie ci szaleństwa, ale wspólna kolacja, w jakiejś miłej restauracji
nie wymaga wielkiego nakładu energii.
- Jackie, dlaczego
przyszło ci to do głowy właśnie teraz? – usłyszała głos taty. Lekko znudzony,
może zmęczony, ale raczej życiem niż pracą fizyczną. Jak zawsze, gdy coś mu się
nie podobało, brzmiał bardzo protekcjonalnie.
- Rozmawiałam z
Georgianą, byli z Timothym w Cancun. Trochę jej zazdroszczę i choć nie oczekuję
żadnej wycieczki, ale jej opowieść sprawiła, że zaczęłam myśleć o naszym
małżeństwie. Od trzech lat nie robiliśmy zbyt wielu miłych rzeczy i tak jak
rozumiałam to, gdy borykaliśmy się z problemami finansowymi, tak nie rozumiem
tego teraz. Oboje mamy stabilną pracę, dobrą sytuację materialną, piękny dom,
zdrowe i zdolne dzieci, a jednak przestaliśmy żyć, Ray.
- Jackie…- tata
najwyraźniej nie wiedział, co powiedzieć. Zawiesił głos, a mama głośno
odsapnęła.
- Ray, kocham cię jak
stąd na Jowisza. – Słysząc to, Lilia uśmiechnęła się do siebie. Jako dziecko i
nastolatka słyszała to wielokrotnie. – Jednak mam dosyć tego dziadowania. Czas
pogodzić się z przeszłością. Chciałabym wyjść gdzieś w piątek. Pomyśl, czy
chcesz mnie zaprosić w jakieś miłe miejsce. – W tym momencie Lilia wzięła się w garść i
postanowiła dać znać o swoim przybyciu. Słyszała wystarczająco, żeby zrobiło
jej się przykro. Nie tak powinni żyć jej rodzice. Nie tak powinna żyć ona.
Cicho zeszła ze schodów i weszła po nich energicznie, po czym zapukała w drzwi
siatkowe.
- Jest tam kto? –
zagadnęła, wchodząc do środka. Mama natychmiast zmaterializowała się w
przedpokoju, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Moja dziewczynka –
mruknęła pieszczotliwie i wyściskała Lilię. Jeśli smuciła się przed chwilą, to
teraz nie dała tego po sobie poznać.
- Dziękuję mamo –
powiedziała, spoglądając Jackie w oczy, a ta rozpromieniła się w odpowiedzi. –
Wszystko się przydało. Mieszkanie lśni, a jedzenia mam na pół roku. Od kilku
dni nieustannie sprzątam albo pomagam Mad w ogrodzie. Cieszę się z tego
wolnego, bo pozwoliło mi się ogarnąć.
- Jestem z ciebie
dumna, kwiatuszku. Wiedziałam, że potrzebujesz czegoś na rozruch. Ray, spójrz,
kto nas odwiedził! – zaćwierkała, wprowadzając córkę do pokoju dziennego. W
zasadzie był to salon z aneksem kuchennym.
- Cześć tato –
przywitała się, siląc się na normalność. Nie umiała rozmawiać z tatą, odkąd zamknął
się na nią i jej próby nawiązania kontaktu.
- Cześć, Lily –
uśmiechnął się wymuszenie, po czym poskładał gazetę. – Sprawdzę, czy farba
wyschła. – Wymówił się i czmychnął na tylne podwórze. Jackie spojrzała na córkę
zmieszana i odetchnęła głęboko przyjmując pozycję mediatora, jak za każdym
razem, gdy Lilia spotykała tatę.
- Twój ojciec robi
drewniany domek dla Bellamy. Cassandra oczywiście chciała zmówić gotowy u
Johnniego, ale Ray wziął to na dziadkową ambicję. Żeby innymi rzeczami tak
bardzo się przejmował – westchnęła, spoglądając na córkę. – Pięknie wyglądasz,
kwiatuszku. Widać, że masz się lepiej – chwyciła córkę za rękę i uścisnęła ją.
– Chciałabym, żebyś mi opowiedziała o Peterze. Wczoraj coś mnie tchnęło i
upiekłam szarlotkę. Mam też lody waniliowe. Co ty na to?
- Myślę mamo, że
tylko twoja szarlotka z lodami może osłodzić tą gorzką historię –
odpowiedziała, rozsiadając się wygodnie, a w jej oczach zalśniły łzy. Same tam
popłynęły. Lilia ich absolutnie nie chciała. Ten dzień mogła uratować tylko
mama. Całe szczęście, że postanowiła ją odwiedzić.
…
Przebudziła
się, świadomość powoli do niej wracała i już tego żałowała. Od pierwszej
chwili. Chciała, żeby to był tylko sen, żeby spała dalej, a później obudziła
się naprawdę, ale ból głowy był prawdziwy. Wyraźnie czuła, że to nie sen. Kręciło
jej się, a przez to odczuwała mdłości już zanim otworzyła oczy. Z jękiem
przetoczyła się z boku na brzuch. Schowała twarz w poduszkę, ale nie pomogło. Było
tylko gorzej. Jej włosy pachniały dymem, klubem i jakąś brzydką resztą perfum. Odsunęła
je ociężale i niedokładnie, potem otworzyła jedno oko. Sam, chyba tak miał na
imię, patrzył na nią i uśmiechał się figlarnie. Siedział na krześle przy łóżku
i opierał na nim nogi.
-
Chyba ktoś wczoraj przesadził – trącił Lilię stopą, a ona znów ukryła się w
poduszce. – Mam nadzieję, że coś jednak pamiętasz – zagadnął, wstając. Zebrał
swoją koszulkę z podłogi i założył ją. Wcześniej miał już na sobie jeansy.
Lilia zanotowała, że była naga. Cienka kołdra okrywała ją mniej, niż mogłaby
tego chcieć, więc naciągnęła ją na siebie i zerknęła na chłopaka stojącego
obok.
-
Coś tam pamiętam – uśmiechnęła się, chcąc wypaść na bardziej flirciarską niż
się czuła. Głowa bolała ją potężnie, ale Sam był tak przystojny, że nie chciała
zrzędzić. Spodobał jej się, był miły, otwarty i nie udawał przymilnego. Dlatego
wyszła z nim z imprezy. Odkąd wydała płytę wielu chłopaków chciało się z nią
umówić, ale trudno było jej wybrać tych, którzy mieli szczere intencje. Sam od
samego początku mówił otwarcie, czego od niej oczekiwał.
-
Miło było mi cię poznać, Lilia – błysnął uśmiechem, sprawdzając, czy miał
portfel i telefon. Troszkę liczyła, że wyjdą razem, ale to byłoby chyba zbyt
wiele. – Muszę uciekać, więc trzymaj się – pomachał jej, a ona wciąż zerkając na
niego jednym okiem, odmachała mu. Miała nadzieję, że wygląda w tej pościeli na
uroczo zagrzebaną, a nie powstałą z martwych. Nie lubiła tego momentu, kiedy to
facet wychodził pierwszy. Obiecała sobie, że następnym razem, to ona wyjdzie i
zatrzaśnie drzwi. Nie będzie już porzucana.
______________________
1 Aut.
Lilii Queen
2 Nie
znam autora tego tekstu, znalezione w Internecie.
3 Aut.
Lilii Queen
Większą część opublikowanego tekstu czytałam już wcześniej, więc moją opinię znasz. Bardzo, bardzo, bardzo jestem ciekawa co tam dalej wymyśliłaś dla Lilki. Mam wrażenie, że między prinzem, a tą historią jest ogromna przepaść, bo czyta się zupełnie inaczej. I tylko chciałoby się więcej i więcej!;)
OdpowiedzUsuńTrzymam mocno kciuki. Zawsze.
Katalin (wieki się tak nie podpisywałam! Nooo może nie wieki, ale rok:D)
<3
UsuńTu jest ogromna przepaść, bo wszystko uległo zmianie; bohaterowie, ich historia, emocje, pobudki, upłynął czas i ja już jestem zupełnie inna. Zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi tym razem ;D
OdpowiedzUsuńWitaj ;)
Jesteś autorką/autorem bloga. Zakładam więc, że wiesz jakie są początki jakiejkolwiek strony internetowej w świecie pełnym nowości. Nie ważne czy jest to blog czy katalog.
Niedawno założyłam Stowarzyszenie (nie)potrzebnych bloggerów i chciałabym prosić Cię o pomoc. Dopiero zaczynam raczkować, a zależy mi, by w jednym miejscu skupić blogi. Chciałabym oferować Tobie większą ilość wyświetleń, komentarzy, większą sławę ;)
Zapraszam, obejrzyj, przeczytaj i zadecyduj czy warto dołączyć do naszej rodziny.
Pozdrawiam, Aneta
https://stowarzyszenieniepotrzebnychbloggerow.blogspot.com/
Kurczę, już od pierwszych dwóch zdań bardzo mnie zaciekawiłaś i na pewno nadrobię także poprzedni rozdział.
OdpowiedzUsuńTym co teraz napiszę, nie chcę cię w żaden sposób urazić, ani nic podobnego.
Po prostu masz bardzo nietypowy sposób pisania. Nie chodzi tu o brak akapitów, czy czegoś podobnego, bo to wcale nie przeszkadza i nie robi nikomu różnicy w czytaniu (a wiem, że są osoby, które za brak akapitu mogły by cię zmieszać z błotem), ale chodzi mi o to, że biorąc pod uwagę całokształt, to twój sposób piania wygląda bardzo formalnie.
W żaden sposób to nie przeszkadza i mam nadzieję, że dalej będziesz tak pisała, ponieważ to dodaje fajnego klimatu całemu opowiadaniu :)
Pozdrawiam i liczę, że niedługo pojawi się następny rozdział!
(Zapraszam też do mnie :)
https://forgotffbtssf1dlittlemfh.blogspot.com/
https://www.wattpad.com/496165992-he-is-my-future-on-jest-moj%C4%85-przysz%C5%82o%C5%9Bci%C4%85-rozdzia%C5%82
Witaj, miło, że tu do mnie zajrzałaś i dziękuję za uwagi, cały czas się uczę i są mi bardzo potrzebne.
UsuńKwestię akapitów już załatwiłam. Dla mnie nie mają większego znaczenia, poza efektem wizualnym. Problem z całą tą formalnością i oficjalnością, to moja zmora. Od wielu lat zmagam się z patetycznością tego, co wychodzi spod moich palców, bo w głowie sceny wyglądają o wiele lżej, ale pracuję nad tym i uczę się pisać nowa wraz z tym opowiadaniem ;)
Sciskam!
tęsknię za Prinzem, pocieszam się tą, jakże smutną historią. Ale czytam, wytwale, pokochałam twoje pióro, więc się przyczepiłam i się nie odczepię.
OdpowiedzUsuńMam pytanie, takie jedno, niezobowiązujące; Co poradziłabyś osobie, która zaczyna pisać?
Ściskam i do napisania ;)
Ja też tęsknię za Prinzem, ale nie krzywdzi się tego, co się kocha. A dalsze pisanie tej historii, byłoby już krzywdą. Choć nie przeczę... znalazłabym dalsze rozwinięcia dla kilku wątkow ;)
UsuńJednak idziemy dalej. Przyszłość czeka, a wraz z nią nowe wyzwania. Historia Lilii zaczyna się tak smutno i ciężko. Będzie wiele spraw, z którymi będzie musiała się zmagać, ale... jak to u mnie. Zawsze pojawia się happy end. Cieszę się, że się przyczepiłaś, ale zdradź swój nick Anonimku ;)
Zaczynasz pisać? Więc pisz, pisz, pisz. Po prostu pisz non stop i wszystko, co przyjdzie ci do głowy. Nie zamykaj się na jedną historię. Pisz jednoparty, opisuj sytuacje, opis dialogi. Nie muszą wiązać się ze sobą, ale to pozwoli ci szlifować warsztat. A jeśli zaczynasz jedną, określoną historię, to stwórz sobie szkielet, nanieś na niego najważniejsze wydarzenia w życiu bohaterów i zaplanuj sobie całokształt, ktory z czasem będziesz uzupełniała nowymi pomysłami. To moja metoda. U ciebie może się nie sprawdzić, ale póki nie spróbujesz wielu sposobów to nie będziesz wiedziała, co jest dla ciebie ;)
Niesamowite. Po zakończeniu Prinza czekałam na nową historie. Gdy tu trafiłam zaraz po cholernie trudnym rozstaniu, nie mogłam jej czytać. Dałam spokój, stwierdziłam że poczekam aż ja trochę dojdę do siebie, ochłone. Chyba mi się udało, wróciłam, przeczytałam. Tak bardzo trafiłaś z tematem, jestem bardzo ciekawa jak Lilia sobie poradzi. Nadal sama szukam jakiegoś "złotego środka". Jestem zaintrygowana też przeszłością Lili, co to się stało że jest w tym miejscu swojego życia. Czekam na następny rozdział. Pozdrawiam ��
OdpowiedzUsuńTak szczerze... prolog i notka nr 1 pochodzą z autopsji. Napisałam to, żeby jakoś wyrazić uczucia, które kłębiły się we mnie po zawodzie miłosnym. I to leżało tak nie ruszone około roku. Nawet nie umiałam wrócić do tego tekstu, bo budził zbyt wiele wspomnień.
UsuńPrzepracowałam siebie i zaczęłam w głowie tworzyć historię Lilii. Potem zaczęłam zapisywać w telefonie krótkie fragmenty. Aż wreszcie napisałam 1 do końca, a potem 2. I tak jakoś poszło. Lilia to historia, którą chcę opowiedzieć, bo wydaje mi się, że ma dosyć uniwersalny przekaz. Nazywam ją "historią kryzysu 25". Bo wydaje mi się, że 25 urodziny i cały ten rok, jest dosyć przełomowy w życiu. To już taka prawdziwa dorosłość, pojawiają się różnego rodzaju dylematy. Sama się z nimi zmagałam i pomyślałam: czemu o tym nie napisać?
Pozdrawiam gorąco!