04. Before tommorow comes.
Shit
happends, jak mawiał jakiś wieszcz narodów. Lilia tak właśnie czuła się, kiedy wychodziła
z pracy. Za każdym razem. LeighAnn zrobiła z niej konia pociągowego dla
marketingu kawiarni. Już nie kryła się z tym, że czerpie z jej wizerunku. Nikt
wprost o niczym nie mówił, ale LeighAnn robiła z Lilii żywą reklamę, licząc na
większą klientelę, jednak ludzi nie przybywało, więc to ją frustrowało.
Ostatnio kazała Lilii rozdawać na ulicy zaproszenia z rabatem na wybrane kawy.
Tylko Lilii. Bardzo serdecznie chciała rzucić taką pracę w cholerę, ale nim
weszła do biura szefowej, przypomniała sobie, że przecież musiała jeść i płacić
rachunki.
Czuła
narastającą frustrację. Miała wrażenie, że jeśli jeszcze raz będzie musiała
świecić oczami przed ludźmi, wręczać im zaproszenia i udawać, że nie ruszały
jej różne komentarze. A ruszały ją. Była kelnerką, a nie ulotkarzem, (z całym
szacunkiem dla ludzi trudniących się roznoszeniem ulotek, ale zobowiązała się
pełnić inne obowiązki). Wiedziała, że LeighAnn prędzej wskaże jej wolną drogę,
niż zrezygnuje z tego chybionego pomysłu z zaproszeniami. Nie mogła pójść w
długą. Jeszcze nie.
Po
niekończącej się zmianie przyjęła od Diasy kilka współczujących spojrzeń. Przebrała
się, splotła włosy w dwa warkocze i pomalowała usta delikatną, różową pomadką,
żeby się lepiej poczuć, ale średnio pomogło. W drzwiach spotkała raczej niezadowoloną
pracodawczynię. Zmierzyła ją krytycznym wzrokiem i poszła dalej. To spojrzenie
coś w niej ruszyło. Choć najprawdopodobniej powinna zignorować ten wewnętrzny
odruch.
-
Te zaproszenia nie skutkują. Ludzie wyrzucają je do najbliższego kosza. Nie
wiem, czy ta reklama nie działa przeciwnie wobec tego, czego oczekiwałaś. Myślę,
że to przeze mnie. – LeighAnn odwróciła się i popatrzyła na nią z wyższością
spod uniesionych brwi. Lilia po czasie stwierdziła, że w jej głosie pojawiło
się zbyt wiele frustracji. Nie umiała nad nią zapanować.
-
Co masz na myśli?
-
LeighAnn… - westchnęła. – Doskonale znasz moją przeszłość i do tej pory
wykorzystywałaś ją w umiarkowany sposób, ale nie oszukujmy się. Wystawianie
mnie przed restaurację z zaproszeniami może świadczyć o desperacji mojej lub
twojej. Nie chcę ciebie krytykować. Nie pomyśl, że próbuję pouczać szefową, ale
to ja stoję na ulicy z tymi ulotkami i widzę reakcje ludzi…
-
To może powinnaś zrobić coś, żeby zmienić ich reakcję?
-
Rozebrać się? Tańczyć hula? To już było i nie przysporzyło mi popularności. –
Odetchnęła i popatrzyła na szefową. – Jestem ci wdzięczna, że dałaś mi pracę,
gdy inni niekoniecznie chcieli. Przez cały ten czas starałam się jak mogłam,
żeby pozytywnie wpływać na rozwój twojej kawiarni i nauczona doświadczeniem
widzę, że robienie ze mnie małpki w klatce nie pomaga. Czuję się tym
upokorzona, bo nie wysłałaś na ulicę nikogo poza mną.
-
A można bardziej? – zakpiła, mierząc Lilię przykrym spojrzeniem. Trochę ją
dziwiła postawa szefowej. Od początku współpracy darzyły się uprzejmą
akceptacją. Lilia zdawała sobie sprawę, że średnio ją lubiła i może w duchu pogardzała
nią za to, co o niej wiedziała z mediów. Jednak dała jej tą pracę i Lilia
trzymała się, bo pewnie inną trudno byłoby jej dostać.
-
Tak, LeighAnn. Właśnie teraz.
-
Jutro rano dostaniesz nowe zaproszenia. Pójdziesz w okolice rynku. – Następnie
odwróciła się i odeszła. Pokazała jej, co o niej myślała, aż nader wyraźnie.
-
Jutro mam wolne – odpowiedziała nieco głośniej niż chciała i czym prędzej
ruszyła w stronę wyjścia. Poczuła się brudna. Jakby LeighAnn obsmarowała ją
całym gównem jej przeszłości. Nie musiała niczego przypominać, niczego
wyciągać. Wystarczyło, że patrzyła na nią w ten sposób. Wystarczyło, że znów
wysłała ją na ulicę.
Wyskoczyła
na chodnik jak z procy i zaskoczyło ją to tak mocno, że zapomniała, w którą
stronę powinna iść. Emocje rozsadzały ją od środka. Chciała coś zniszczyć i iść
pod prysznic. Potrzebowała się wyżyć. Zrobić coś. Poczuć się lepiej.
Dlatego
bardzo mocno zdziwiła się, widząc Liama na wprost siebie. Stał niedbale oparty
o ciężarówkę, jak ten młody bóg i czekał. Na nią. Miał takie włosy, że mogłaby
mu ich zazdrościć niejedna dziewczyna, jasnozielony T-shirt z logiem jakiegoś
zespołu, skórzane spodnie i ciężkie buty. Idealny okaz mężczyzny ciężko
pracującego. Mocniej zabiło jej serce. Tym razem nie ze zdenerwowania, ale
zalała ją nieśmiałość. Natychmiast zaczęła analizować swój wygląd. Wspomniane
dwa warkocze, ażurowy sweterek w kolorze śliwki, jasne jeansy i balerinki. Nie
tak źle, ale była skonana po całym dniu na ulicy. A Liam przyjechał po nią do
pracy. I czekał. Nie wiadomo jak długo. Serduszka zaczęły rozsadzać jej czaszkę
i aż dziwne, że nie wypłynęły nosem i uszami. Nie powinna się tak ekscytować. W
końcu chciała odpocząć od facetów. Ale czy naprawdę chciała od ich odpocząć,
czy spotkać tego właściwego?
-
Te drzwi długo nie zapomną starcia z tobą – zagadnął, nonszalancko odpychając
się do drzwi samochodu i ruszając w jej stronę.
-
Zadam ci jedno pytanie – wypaliła, bo miała dosyć półprawd i niedomowień. Dusiła
ją przeszłość, którą LeighAnn wywołała przed szereg po miesiącach, kiedy
trzymała ją w niepamięci. Czuła siię zupełnie rozdarta, piekła ją skóra i nie
umiała być teraz ze sobą, a co dopiero z Liamem. – Kogo we mnie widzisz? –
wypaliła bardziej buńczucznie niż planowała. W jej głowie to pytanie zabrzmiało
łagodniej, a ustach już niekoniecznie.
-
Lilia, jak mi wiadomo, Queen. Drugiego imienia nie znam.
-
Lilię Queen znają wszyscy – odpowiedziała z wyrzutem. Zupełnie jakby to była
jego wina.
-
Ja nie znam. Wiem tylko, że pracuje w kawiarni i chyba ma nienajlepszą szefową,
sądząc po tym, jak wychodzi w pracy.
-
Skąd wiesz, że chodzi o jej szefową? – zapytała nieco podejrzliwie, choć w
głębi ducha chodziło jej tylko o to, żeby mówił miłe rzeczy.
-
Trzy minuty przed tobą, weszła tędy dostojna pani.
-
Dostojna, kurwa – zaklęła pod nosem na wspomnienie LeighAnn. – Z kijem w dupie
chyba. – Wypluła z siebie ostatnie słowa, jakby się ich brzydziła. Liam nie
odpowiadał, więc zerknęła na niego. Uśmiechał się pod nosem. – Podobno kobiety
nie powinny przeklinać, a żeby nie uchodzić na wulgarne. Mnie już chyba nic nie
zaszkodzi. – Liam patrzył na nią dłuższą chwilę tymi swoimi hipnotyzującymi
oczami. Poczuła się skrępowana.
-
Możesz przeklinać, jeśli tego potrzebujesz. Czasem, mi się też, kurwa, zdarza –
odpowiedział bardzo poważnie, co mocno rozśmieszyło Lilię. – Ale wracając do twojego
pytania. Chciałbym poznać tą dziewczynę, którą zobaczyłem na meczu. Cokolwiek
mówią inni, cokolwiek było wcześniej, zaintrygowała mnie tamta rozkrzyczana i
uśmiechnięta dziewczyna, która tańczyła z radości.
To
jej wystarczyło.
-
Okej. Znasz jakieś miejsce, które pomaga zapomnieć o koszmarnej szefowej i pozwala
opuścić trochę pary?
-
Jasne – błysnął uśmiechem i otworzył przed nią drzwi swojego pick-upa.
Niespełna
godzinę później Liam zatrzymał auto przed niewiele mówiącym białym budynkiem z
płaskim dachem i średnimi, równomiernie usytuowanymi oknami. Mogło się tam
znajdować wszystko. Okolica również nie podsuwała żądnych skojarzeń. Raczej
skromna, ale zadbana. Lilia zerkała na Liama trochę niepewnie, gdy wysiadł i
lekkim krokiem obszedł auto, żeby otworzyć drzwi i podać jej rękę.
-
Widzę, że już trochę nerwy ci minęły – zagadnął.
-
Nie jestem pewna swojego losu – odparła rozglądając się po okolicy.
-
Rory pomoże ci pozbyć się wszystkich negatywnych emocji. Gwarantuję – odparł,
otwierając ciężkie metalowe drzwi. Czy to klub nocny? Gdzie on ją zaprowadził?
Odpowiedź pojawiła się szybciej, niż Lilia oczekiwała. Ledwo weszli do budynku,
a uderzył ją duszny zapach potu. Mogła wykluczyć przynajmniej jakiś klub go-go.
Dźwięki też wydawały jej się znajome. Plaski i uderzenia, jakieś trzaski.
Niewielki przedsionek graniczył z ogromnym pomieszczeniem. I wtedy już
wiedziała. Stanęli w przejściu. Całą przestrzeń wypełniały materace, worki
treningowe różnych typów, a na samym środku znajdował się ring. Zerknęła na
Liama i się uśmiechnęła. Wskazał na starszego mężczyznę, który zmierzał w ich
kierunku. Czyżby to był Rory? Co miał jej zrobić?
-
To Stevie – wyjaśnił. Więc kim był Rory? W hali trenowało kilka osób. Może
jedna z ich to Rory. – Stevie to Lilia – wskazał na nią i uścisnęła dłoń
mężczyzny. – Potrzebuje spotkać się z Rorym – odparł, jakby to wszystko
wyjaśniało. Najwyraźniej tak było, bo Stevie tylko pokiwał głową.
-
Do waszej dyspozycji – wskazał na salę treningową. – Jak tam, Liam? Wszystko
gra?
-
U mnie, jak najlepiej – powiedział kiwając głową i splatając ręce na piersi, co
miało sugerować jego pewność i zdecydowanie. – Mamy teraz sporo zleceń, pracuje
z nami tata i projektuje ogrody, więc Aidan rozszerza ofertę. Mamy zlecenia na
cały następny rok. – Odpowiedział i zamienili jeszcze parę słów, w typowy dla
mężczyzn sposób; pełen poszturchwiania i pochrząkiwania. Lilia miała chwilę na
przemyślenie wszystkiego. Pewnie będzie trenowała z kimś, kto pomoże rozładować
jej stres. Może to jakiś specjalny trener? Stevie zostawił ich, a Liam
poprowadził Lilię w róg, gdzie znajdowało się dużo materaców i worków
treningowych. – Darujemy sobie wstępy i rozgrzewki, bo dziś jesteśmy tu w
określonym celu. – Stanął przed Lilią i popatrzył na nią uważnie. Te jego oczy.
Nie był zbyt wysoki, może dziesięć centymetrów wyższy od niej, ale te jego oczy
były tak hipnotyzujące, że mogłaby przewyższać go wzrostem, a nie miałoby to
żadnego znaczenia. Potarł ręką brodę i uśmiechnął się. – Znajdę ci jakieś
odpowiednie rękawice – chwycił jej dłonie i przypatrzył się im. Miała długie
palce, trochę krzywe, co zawsze przeszkadzało nauczycielom muzyki. – Staniesz
do walki z Rory’m – odparł zadowolony.
-
Kim jest Rory? – musiała w końcu zadać to pytanie, a Liamowi chyba się
spodobało, bo odchodząc po rękawice, uśmiechał się szeroko.
-
To jest nasz człowiek od stresu. Zawsze chętnie pomaga – odpowiedział,
zakładając jej rękawice. – Pamiętaj, że nie możesz dać mu się pokonać. On jest
cwany i będzie chciał cię rozłożyć na łopatki.
-
Liam, zdajesz sobie sprawę, że mam pierwszy raz rękawice na rękach? –
zestresowała się trochę.
-
Nic nie szkodzi – mrugnął i upewnił się, że rękawice dobrze leżały. Odszedł w
kierunku rogu pomieszczenia i odrzucił kilka materaców. Ułożył je na podłodze,
a zbędny sprzęt odsunął na bok. Wreszcie ściągnął szarą płachtę z ostatniego
worka, który okazał się mieć głowę i ramiona. – Lilia, poznaj Rory’ego. Jest
gotów przyjąć twój gniew – wskazał na kukłę i poklepał ją/go po ramiona,
szepcząc coś w stylu: trzymaj się stary.
-
Rory – powtórzyła, uśmiechając się pod nosem i zdjąwszy balerinki, weszła na
materac. Przybrała odpowiednią postawę i zmrużyła oczy. Wyciągnęła najpierw
jedną pięść, a zaraz drugą. Przymierzyła się, powoli wycelowała. A potem
wyobraziła sobie, że to LeighAnn stała na miejscu Roryego i…
Godzinę
później, milion pięćset uderzeń, dwieście litrów potu i całe morze skumulowanej
agresji i frustracji później, Lilia pacnęła (ciosem nie można było tego już
nazwać) Rory’ego i padła na materac. Potarła czoło rękawicą, czując jak
rozmazywała pot. Była lepka. Prawie tak, jak w swoim brud-proteście. Czuła jak
ubranie lepiło się do niej, a po skroni spływał pot, nie wspominając o
koszmarnym zmęczeniu, ale… dawno nie czuła się taka lekka. Liam pochylił się
nad nią z szerokim uśmiechem na ustach.
-
Widzę, że Rory dał ci wycisk.
-
Ciężki przeciwnik – sapnęła.
-
Rory ma to do siebie, że nie odpuszcza, chyba, że dasz mu mocne wciry –
poklepał kukłę po „plecach”, po czym nakrył ją narzutą. – Dobra robota, stary –
odparł z uznaniem, zanim zaprowadził porządek taki, jaki zastali. Przed
wyjściem chwilę pogawędził ze Steviem, a później znaleźli się znów w
samochodzie. Lilia była pozbawiona sił. Nie umiała kiwnąć palcem i bardzo
cieszyła się, że następnego dnia miała wolne. Pozbyła się frustracji, która
gromadziła się w niej od miesięcy. Ulga pewnie była chwilowa, ale bardzo
potrzebna. Zerknęła na Liama.
-
Dziękuję.
-
Nie ma sprawy – uśmiechnął się. Nie powiedział nic więcej. Ona też nie. Nie
miała sił mówić, ani nie bardzo wiedziała, co mogłaby dodać. Widział, jak
zaciekle biła, jak klęła i walczyła. Jak bardzo chciała wygrać ze sobą. Może
kiedyś stoczył podobne walki?
…
‘07
W tamtym czasie bardzo popularne
było śpiewanie „Fallin” Alicii Keys albo „Stop” Sam Brown, zdarzało się też, że
dziewczyny śpiewały coś z repertuaru Whitney Houston, Beyonce czy Destiny’s
Child. Ona chciała pokusić się na „Black velvet” Alannah Myles albo „At last”
Etty James, ale nauczycielka śpiewu odradziła jej to. Nie chciała, żeby wypadła
przewidywalnie. Wiedziała, że poradziłaby sobie z „Purple raine” albo „It’s a
man’s man’s man’s world”, ale pani Stich powiedziała jej, że jest za młoda na
taki utwór. Miała w końcu tylko szesnaście lat i to w dodatku jeszcze nieskończone,
więc nie powinna jeszcze brać się za wielkie, patetyczne utwory. Chciała, żeby
Lilia wypadła naturalnie. Ćwiczyły różne piosenki, aż wreszcie zawęziły wybór
do „Pon de replay” Rihanny, „Crazy in love” Beyonce lub „Come on over, baby”
Christiny Aguilery. Lilia zadecydowała, że zaśpiewa tą ostatnią w
akompaniamencie gitary. Nieco zmieniły tempo utworu i Lilia dopasowała piosenkę
pod siebie. Lekki utwór, o nastoletniej miłości, to coś co mogła zaśpiewać jako
szesnastolatka. Występ podczas castingu w Idolu nie dawał zbyt wiele czasu na popis.
Liczne konkursy wokalne dały jej pewne doświadczenie. Poszła na ten casting
świadoma tego, że jeśli nie wykorzysta tej szansy, to prędko nie podejmie
kolejnej próby. Pod uwagę brała tylko sukces. Zazwyczaj podejmowała się tylko
tego, co mogło przynieść jej zwycięstwo.
Tata nie do końca popierał
pomysł udziału w programie, wolał, żeby skończyła szkołę, a potem dopiero
zajmowała się muzyką. Mama namówiła go, żeby zawarli umowę: dopóki jej średnia
ocen nie spadnie poniżej czterech, będzie mogła próbować swoich sił w
programie. John i Eric trzymali za nią kciuki, a Cassie nie bardzo interesowała
się jej losem. Na casting pojechała z mamą i Louisą. Czekały bardzo długo, tak
długo, że zaczynała wątpić w to, czy miała jakieś szanse. Tylu tam było
wspaniałych, utalentowanych ludzi. Az w końcu nadszedł jej moment: 9321,
zapraszam.
Stanęła przed jurorami i na
moment odjęło jej mowę. To się działo. To był jej moment. Odetchnęła głęboko.
- Dzień dobry, jestem Lilia
Queen. Dziękuję za wysłuchanie mnie – zaczęła jak zawsze, na każdym konkursie.
Pani Stich mówiła, że to zazwyczaj rozmiękczało Jury.
- Witaj, Lilio, powiedz nam coś
o sobie – zapytał ją jeden z mężczyzn.
- Jestem stąd, z Los Angeles.
Uczę się w liceum w Beverly Hills. Mam szesnaście lat, śpiewam odkąd pamiętam.
Gram na fortepianie, na gitarze – poklepała instrument, który trzymała w
rękach. – I na skrzypcach, ale tylko troszkę. Kocham muzykę i wiem, że zwiążę z
nią swoją przyszłość. Dzięki temu programowi chciałabym się przekonać, czy to
będzie scena.
- Podoba mi się – odpowiedział.
– Co nam zaśpiewasz?
- „Come on over, baby”
Christiny Aguilery. Po mojemu.
- Słuchamy cię, Lilio –
powiedział przewodniczący.
I zaśpiewała.
I właśnie w tym momencie po raz
pierwszy Lilia Queen stanęła w blasku świateł.
Rozbłysła iskra. Wznieciła ogień.
Ogień, który później strawił jej życie.
Wtedy zaczęło się wszystko, co
doprowadziło ją do punktu, w którym stała.
Ściśle
mówiąc, stała na trawniku w ogrodzie Maddie i Connora, szukała w torebce klucza
do ich domku, konając po kolejnym dniu w pracy, której szczerze nienawidziła. Tam
właśnie stała.
Masz pracę. Masz dach nad
głową. Jesteś zdrowa. Masz rodzinę. Masz przyjaciół. Czego ci brakuje? Dlaczego
narzekasz? Znów szukasz dziury w całym. Doceń to, co masz. Ciesz się z tego, a
nie marudzisz i marudzisz. Inni mają gorzej. Przestań szukać dziury w całym. O
co ci tak właściwie chodzi? Czego ty chcesz?
I tak dalej, i tak dalej.
Ukończenie szkoły samo w sobie
jest trudnym doświadczeniem. Żegnasz ludzi i pewien sposób życia, na rzecz
czegoś nowego. Stawiasz czoła nowym wyzwaniom, zostajesz obsadzona w nowych
rolach. Musisz zdobyć pracę, obsadzić siebie w jakimś miejscu. Najczęściej jest
to bardzo trudne. Musisz liczyć się z porażkami i tym, że ktoś nie raz powie
ci, że jesteś niewystarczająco dobra choćby do parzenia kawy. Zaczynasz od
nowa, upadasz, zaczynasz od nowa, upadasz… i nagle zaczynasz tęsknić za
klasówkami, za egzaminami i myślisz sobie, że tą dorosłość to można o kant
rozbić.
Masz te dwadzieścia kilka lat i
już czas na to, żebyś wiodła życie taki i takie, bo przecież twoja
mama/babcia/sąsiadka w twoim wieku to już miała dwójkę na świecie i prowadziła
dom. A ty masz problem ze znalezieniem pracy. O jakimś absztyfikancie nie
wspominając.
Dlatego podejmujesz próby i
popełniasz błędy. Starasz się o pracę, o jakieś ułożenie życia i tak właściwie
to zastanawiasz się, czego ty byś chciała, bo w całej tej gonitwie to zgubiłaś
wątek. A później zaczynasz swoje korpo-bądź-inne życie i od rana do popołudnia
wcielasz się w role wzorowego pracownika, żeby po powrocie do domu paść na pysk
i nie mieć siły, ani chęci na cokolwiek.
Czy tak to ma wyglądać?
Bycie babką w kwiecie wieku
wcale nie jest takie proste. Chciałoby się żyć, jak na filmach. Od ósmej do
szesnastej zasuwasz i zarabiasz na chleb, a o szesnastej jeden jesteś już super
kociakiem, który podbija świat. Chciałoby się żyć tak w ogóle.
No chyba nie. Jeśli raz w
tygodniu uda się być wyleniałym kocurem czekającym aż mysz sama mu się nawinie
to i tak sukces.[1]
Lilia
siedziała na łóżku malując paznokcie u stóp na fuksjowo. O ile istniało takie
określenie dla koloru. Potrzebowała jakiegoś ożywienia w życiu. Praca zaczynała
uwłaczać jej człowieczeństwu. LeighAnn zachowywała się wobec niej paskudnie.
Przynajmniej jakby w ostatnich dniach wywołała jakiś skandal i roztaczała wokół
siebie aurę deprawacji. Nic z tych rzeczy. To miała już za sobą. Może LeighAnn
szukała w Internecie jakiś informacji na ten temat? Może odkopała jakieś
smaczki i teraz wylewała swoją gorycz na Lilię? Szukała ofert pracy, była nawet
na jednej rozmowie, ale jej nazwisko wciąż budziło niesmak. Jakby tylko ona
była winna temu wszystkiemu. W dwudziestym pierwszym wieku nie powinno mieć
miejsca takie szufladkowanie ludzi.
Czasem
zastanawiała się nad tym, czy nie przyjąć nazwiska panieńskiego mamy, zmienić
drastycznie wygląd i może wtedy ubiegać się o jakąś pracę. A może nawet zmienić
imię i nazwisko, na przykład na takie, jakie nosiła jej babcia. Susan Monroe. Całkiem
ładnie. Sue zamiast Lilii i życie stałoby się proste. Ściągnęła na telefon
aplikację, która pozwalała zmieniać uczesanie i kolor włosów. Wizja siebie w
blondzie trochę ją przeraziła. Odrzuciła telefon na pościel.
-
Tu się puknij – mruknęła, stukając palcem w swoje czoło. Dokończyła malowanie
paznokci i położyła się na plecach. Wymachiwała w powietrzu uniesionymi nogami,
żeby przyspieszyć schnięcie.
Już
nie bardzo wiedziała, co mogłaby zrobić ze swoim życiem, żeby je trochę
poprawić. Miała trzy dni wolnego, bo ostatnio wzięła dwie zmiany za jedną z
koleżanek i pracowała osiem dni pod rząd. Tragedia. LeighAnn zachowywała się
jak rozwścieczony chihuahua. Niby nie robiła dużo szkody, ale obskakiwała Lilię
z każdej strony, stwarzając przy tym dużo hałasu. Zadziwiająco często wpadała
do kawiarni i znajdowała dla niej coraz gorsze zadania.
Czuła
się sfrustrowana swoją sytuacją, bo niby nie działo się nic złego, ale
atmosfera w pracy, w której jakby nie było spędzała mnóstwo czasu,
determinowała jej dni. Jak nie było szefowej, to pracowało się całkiem nieźle,
ale kiedy się zjawiała… Lilia wracała do domu cała zestresowana, przybita i
niespokojna. Taka rozedrgana w środku. Nie chciała tak żyć. Chciała znaleźć w
sobie jakąś pasję, wracać do domu zadowolona, że zajmie się czymś, co lubi.
Może do kogoś, kogo lubi? A przede wszystkim mieć dom. Swoje miejsce. Bo u
Maddie czuła się gościem. Od prawie dwóch lat żyła poczuciem, że nie miała
swojego miejsca. A może to trwało dłużej? Tylko tak bardzo zapętliła się w tym
wszystkim, że nie dostrzegała upływu czasu? A on pędził. I nie oszczędzał jej.
A ona? Jej defekt polega
właśnie na tym, że ni stąd, ni zowąd zdarza jej się osunąć w inny czas, jakby
podłoga się pod nią zapadła, jakby zleciała o kilka pięter niżej. Ona wierzy,
że nie boi się niczego. A przecież zawsze się czegoś boi. Zawsze tego samego i
niczego więcej. Ale ten strach tak wrósł w jej serce, że na co dzień wcale go
nie czuje, tylko czasem coś ją zaczyna dławić, jakby w gardle utkwiło obce
ciało, które wzięło się tam nie wiadomo skąd[2].
Czasem
było dobrze. Miała na co czekać, odliczać godziny i minuty do końca pracy.
Październik zmienił się w listopad. Jednak jak to w Los Angeles nie dało się tego
bardzo odczuć. W popołudnia takie jak to sprawiały, że rosły jej skrzydła. Lubiła
spotykać się z Liamem. Siedziała naprzeciw niego popijając kolorowy koktajl z
fikuśnej szklanki, a on – co dało się przewidzieć – sączył piwo.
-
Długo z nią byłeś? – zapytała, bo nie bardzo wiedziała, czy chciał rozmawiać o
swojej byłej narzeczonej. Z Liamem to nie zawsze było wiadome, o co mu chodziło.
-
Cztery lata – odparł między łykiem piwa, a buchem papierosa. Nie palił dużo. To
już o nim wiedziała. Papierosy były dla niego rozrywką, jak wyjście na piwo czy
próbę zespołu. – Maxine była zjawiskowa. Wiesz, to jedna z takich dziewczyn,
kiedy zastanawiasz się, jak do cholery zwróciła na ciebie uwagę. Nie zdziwisz
się. Jest długonogą blondynką. W szpilkach była wyższa ode mnie. Miała w sobie
tyle tego czegoś, że ślepy by to zauważył. Emanowała kobiecością, nawet jak
dawała ci chusteczkę do nosa, to miałaś wrażenie, że to ma podtekst seksualny.
No, ale ona to po prostu w sobie miała. Miałem dwadzieścia dwa lata, więc najpierw
na nią leciałem, a potem owinęła mnie sobie wokół palca i świata za nią nie
widziałem. Było nam dobrze, przynajmniej tak mi się wydawało. No, ale jej chyba
nie pasowało. Aidan nakrył ją w aucie na parkingu pod jakimś klubem. Miała różowego
pick-upa. Odrestaurowałem go dla niej. Nie sposób się pomylić.
-
Zerwałeś z nią, kiedy miałeś dwadzieścia sześć, a teraz masz…? – Do tej pory
nie złożyło się, żeby spytała go o wiek, więc nadarzyła się ciekawa okazja.
-
Dwadzieścia dziewięć – odparł śmiejąc się pod nosem. Często się z niej śmiał,
ale nie było w tym nic, co mogłoby ją obrazić. Rozśmieszali siebie nawzajem
takimi małymi rzeczami.
-
Okej. Ja mam dwadzieścia pięć. – Wyjaśniła, choć była pewna, że znał o wiele
więcej faktów z jej życia. – Potem wyjechałeś? – Skinął głową.
-
Aidan zaproponował, żebyśmy spróbowali życia na własny rachunek w LA. On nigdy
nie miał dziewczyny na dłużej, teraz już trochę mu się ułożyło w głowie, ale
pod względem kobiet nie był raczej przykładem. Obaj potrzebowaliśmy czystej
karty.
-
Ile on jest starszy od ciebie?
- Dwa
lata. Bea, Sam i Josh są trochę po latach. Wcześniej rodzicom się nie
przelewało. Mieli mnie i Aidana wcześnie, bo mama miała siedemnaście lat, kiedy
go urodziła, a tata dwadzieścia, więc wiesz – wzruszyła ramionami, a Lilia
pokiwała głową na znak, że rozumiała. Jej rodzina była sto razy bardziej
pokręcona. – No dobra, ale co ty mi powiesz o sobie w tej materii? – błysnął uśmiechem
i odpalił kolejnego papierosa. Siedzieli w ogródki piwnym, słoneczko zachodziło
i to było naprawdę miłe popołudnie.
-
Chyba jeszcze nigdy się tak naprawdę nie zakochałam, wiesz? Spotykałam się z
wieloma chłopcami, bo jeśli chodzi o mężczyzn, to jesteś pierwszy.
-
Schlebiasz mi – mrugnął i skłonił się nisko.
-
Pierwszego chłopaka miałam w liceum. Ja miałam piętnaście, a on siedemnaście.
Ja byłam gwiazdą muzyki, a on gwiazdą kosza. Sięgałam mu chyba do pępka –
roześmiała się na wspomnienie Brada. To było miłe zauroczenie. – Chodziliśmy ze
sobą jakieś pół roku, tacy szkolni celebryci. Wszyscy o nas wiedzieli,
plotkowali o nas i zdarzało się, że dziewczyny próbowały mi go odbić. No, ale
byłam za dobra. Do czasu. W połowie wakacji w rejonie pojawiła się Delillah,
która nie sięgała mu do pępka, jej nogi stanowiły trzy-czwarte powierzchni jej
ciała, była ogniście ruda i jak później się okazało, słynęła z robótek
ręcznych. We wrześniu paradował po szkole z nią. Nie mogłam być gorsza, więc
zainteresowałam się drużyną pływacką. Tam wyhaczyłam Phillipa. Chodziliśmy ze
sobą trzy miesiące, ale nie spodobało mu się, że mój wianek zabrał Brad, bo jak
się okazało nie bardzo się lubili. Wszystko na poziomie licealistów. W połowie semestru
do szkoły przyszedł Devon, który grał na gitarze elektrycznej, miał swój zespół,
nosił starą, skórzaną kurtkę i aviatory. Reszty możesz się domyślić. Miłość nie
trwała długo, bo poszłam do Idola,
zaczęłam odnosić sukcesy i nagle nie miałam już czasu. Devon przygruchał sobie
kogoś, kto mógł wielbić jego talent i spędzać z nim popołudnia. Chyba
najbardziej było mi żal właśnie jego. Lubiłam tą artystyczną aurę, którą wokół
siebie roztaczał. Pamiętam, że jednego razu zarzucił mi, że sprzedałam duszę,
żeby wystąpić w telewizji. No i cóż… przejrzał mnie. Często o nim myślałam,
kiedy byłam już częścią show-businessu.
-
No, ale nie myślisz chyba czegoś w stylu, że można było temu zapobiec albo, że mogłaś
posłuchać Devona, czy kogoś tam i uniknąć problemów?
-
Czasami – odpowiedziała. Sięgnęła po koktajl i zajęła się piciem. Nie lubiła do
tego wracać.
-
Lils, myślę, że to jest nieprawda. Nie jestem religijny, ale wierzę w
przeznaczenie. Tak miało być. Wszystko, co cię spotkało. Wszystko – podkreślił patrząc
jej w oczy. Spalała się w środku, mając świadomość, że on widział każdą rzecz,
która znalazła się na jej temat w sieci. I nie tylko w sieci.
-
Jakbyś nie poszła do Idola albo nie
nagrała płyty, to byś zaczęła karierę w inny sposób. Założę się, że
spróbowałabyś za dwa-trzy lata w kolejne edycji albo w X-factorze. Miałabyś swoje konto youtube i dwieście milionów
subskrybcji, przez to zauważyłby cię jakiś producent i nagrałabyś płytę na
podobnych zasadach. Byłabyś na tej samej drodze, przed tymi samymi dylematami.
To twoja ścieżka.
-
Przerażasz mnie – sapnęła i sięgnęła po jego paczkę papierosów.
-
Wiem, co pisał o tobie Internet. Nie zazdroszczę. Zrobili z ciebie kozła
ofiarnego, to jest chujowe. Serio. Nóż się w kieszeni otwiera, nie wiem, jak
twój management mógł na to pozwolić. Władowali w ciebie masę pieniędzy, jeszcze
więcej zarobili, a potem pozwolili ci iść na dno.
-
Taki jest ten interes. Inwestują w tego, kto więcej zarobi. Gdyby nie ta wpadka
z ćpaniem, pewnie byłby popularniejszy niż One Direction. A ja mieszkam w
pokoju z kuchnią przeznaczonym dla obsługi domu mojej przyjaciółki, której nie
poprzewracało się w głowie, kiedy podejmowała życiowe decyzje.
-
Muzyka była złym wyborem?
-
Muzyka była w tym wszystkim najlepsza, ale wiesz… jeśli dorastasz w
przeświadczeniu, że jesteś we wszystkim najlepszy, to możesz mieć zaburzony
osąd. Ta bańka prędko nie pękła. Idol, kontrakt, występy gościnne, programy
różnego typu. Dopiero, kiedy pokazałam producentom swój materiał na płytę, to
pokazali mi, gdzie jest moje miejsce. I wtedy nie był czas na to, by się cofać.
-
Nie powinnaś się cofać, Lil. Nigdy. Tędy dojdziesz najdalej. – Uśmiechnął się,
popatrzył na nią tak, że jak zwykle zrobiło jej się miękko w kolanach i uniósł
kufel na znak toastu. Wypili za to, żeby zajść jak najdalej. Nawet jej ścieżką.
Cześć Dark! �� wiedz ze czytam Grow a Spark ale chyba myślami jestem dalej w VP dlatego musze się dobrze skupić zawsze �� jest dużo postaci które musze sobie przyporządkować i zapamiętać kto jest kim. Nie zawsze mam możliwość komentowania ale będę starała się to robić na bierząco ;) chociaż niby styl pisania jest podobny to jednak inny.
OdpowiedzUsuńOstatnio całkiem przypadkiem wpadł mi w oko komentarz gdzie było napisane ze przed prinzem pisałaś jeszcze coś. Infantill kinder? Przeszukałam oczywiście internet ale nie mogłam tego znaleźć wiec teraz pytanie do Ciebie czy jest to gdzies jeszcze opublikowane? A jak nie to czy jest możliwość przeczytania tego?
Ściskam, Lena ��
Witaj Leno, wybacz mi to opóźnienie w odpowiedzi ;)
UsuńJeśli chodzi o Infantilla to nie ma już po nim śladu, nawet na moim dysku. Ta historia powstała z niewłaściwych powodów, w niewłaściwy osób i z niewłaściwą osobą w tle. Jedyne, co można gdzieś tam spotkać w sieci, to Before you forget, które miałam skończyć na prośbę Atropos, ale cóż. Nie umiem tego zrobić.
Spark to jest coś innego, niż Prinz. Lilia to ktoś inny, niż Scarlett. Liam, to nie jest Tom. I nie będzie. Prinz to chyba jedyna historia w mojej "karierze", która będzie tak rozbudowana. Nic już tego nie powtórzy. Nic już tego nie przeskoczy. Chcę pisać inne historie, opowiadać o innych ludziach, ale... mam blokadę. Od kilku miesięcy niczego nie napisałam. Być może za szybko założyłam blog dla Lilki. Być może powinnam poczekać.
Jej historia zasługuje na to, żeby ją opowiedzieć.
Muszę tylko siebie poskładać, bo mam za sobą kilka bardzo trudnych miesięcy.
Pozdrawiam cieplutko,
Dark
Cześć kochana! Oczywiście czytam to opowiadanie od początku :) muszę się wziąć w końcu za nadrabianie Prinza co już kiedyś wspomniałam w komentarzu na tamtym blogu :) mniejsza z tym. Co do tego opowiadania.. jest wspaniałe. Nie wiem jak ty to robisz, że nie mylisz się przy postaciach, ani w tym co robią, czy jaka była ich przeszłość. Twoje opowiadania słyną z wielu bohaterów i bardzo mi się to podoba. Nie jest nudne czytać tylko o dwóch głównych bohaterach. Ciekawi mnie co będzie dalej, ale moje serce chyba należy do T&S :) może dlatego, że było pierwszym opowiadaniem w którym targało mną tyle emocji. Tutaj też zapowiada się dobrze, tak trzymaj :) pozdrawiam, Alex - Ola :)
OdpowiedzUsuńWiesz, nie staram się przebić tego, co już zrobiłam. Ta historia ma być inna, krotsza, lżejsza. Pewnie i tak namieszam, a postaci będzie sporo, bo u mnie musi być gwarno i rodzinnie. Ale to już nie będzie Prinz. To jest Lilka ;) Cieszę się, że tu jesteś ;)
UsuńJak szlifujesz warsztat pisarski? Chyba dużo czytasz? Planujesz wydać Prinza? :)
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasy nie szlifuję. To raczej niedobrze ;) Ale bardzo dużo czytam, piękna pogoda temu sprzyja. Staram się pisać z rozmysłem i panować nad słowami, ale czasem się nie da, bo same płyną ;)
OdpowiedzUsuńCzekam aż ten stan do mnie powróci.
A Prinz na razie leży w folderze. Wydrukuję go na pewno, a czy wydam? Może kiedyś jak już będę bardzo bogata po wygranej w totka ;) Jednak póki co, niech sobie będzie. Może mnie kiedyś natchnie na odtokiohotelowanie go ;)
Pozdrawiam serdecznie!
nie zamierzasz szukać wydawcy? Tak jak np. Letzte Beichte wydała książkę.
OdpowiedzUsuńZamierzasz pisać do końca życia?
OdpowiedzUsuń