03. Let it go.



Duszny klub pełen ocierających się o siebie podchmielonych ludzi to raczej średnie miejsce na babskie ploty. Lilia to wiedziała i każda z jej przyjaciółek także, jednak żadnej to nie przeszkadzało, bo wizja open baru, który wygrała Rosie podczas ostatniej imprezy ze znajomymi, była wystarczająco kusząca, żeby zostawić ploty na później. Lilia sączyła już trzeciego drinka w międzyczasie szaleństw, pląsów i podrygów na parkiecie. Dawno nie bawiła się tak dobrze i musiała przyznać, że równie długo nie wychodziła nigdzie z przyjaciółkami. Były jak kapa patchworkowa. Główny trzon i źródło ich grupy stanowiły: ona, Maddie i Rosie, bo znały się najdłużej. Rosie, jako swoją bratanicę miała przez prawie całe życie, a Mad poznała w pierwszym dniu przedszkola. W okresie szkolnym i nastoletnim przyjaźniła się z każdą osobno, a i każda z nich miała innych przyjaciół. Dopiero, jako dorosłe kobiety zaczęły trzymać się razem. Maddie wciągnęła w ich wianuszek Violet - swoją koleżankę ze studiów, a Rosie swoją przyjaciółkę od szkoły podstawowej - Isabelle. Nieodłączne były również Harper i Sadie, z którymi Lilia pracowała w przeszłości. Czasem na ich spotkaniach pojawiała się też Diasy z obecnej pracy Lilii, ale raczej nie czuła się zbyt pewnie w tym gronie. Potrzebowała więcej czasu na wejście w to towarzystwo. Tym razem bawiły się w okrojonym gronie: Rosie, Maddie, Sadie i Lilia.
- Proponuję papierosa – Sadie uniosła paczkę i pomachała nią nad stołem, wskazując wyjście z klubu. Wszystkie przytaknęły na tą propozycję. W środku było naprawdę duszno. Lilia odetchnęła głęboko, gdy tylko opuściły klub. Solidarnie zapaliły wszystkie z wyjątkiem Maddie, która ostatniego papierosa zapaliła na swoim wieczorze panieńskim. – Raz w miesiącu pozwalam sobie na kilka. Muszę dbać o głos – wytłumaczyła, jak zawsze, gdy paliła w ich towarzystwie. W odpowiedzi otrzymała serdeczne potakiwanie, bo wszystkie koleżanki wiedziały, jak bardzo Sadie walczyła z nałogiem. Przed dwoma laty przechodziła operację usunięcia cysty ze strun głosowych i wtedy musiała rzucić papierosy. Do tej pory nie umiała się z tym pogodzić, ale głos był jej narzędziem pracy i musiała to uszanować.
- Lil – zaczęła po pierwszym solidnym zaciągnięciu się. – Myślę, że powinnaś wiedzieć, że Perkins próbował wywołać sensację tymi twoimi zdjęciami. Od znajomego wiem, że wciskał je Tmz i kilku innym portalom, ale nikt nie chciał ich kupić, więc wypuścił je na tego swojego pożal się Boże bloga.
- I co? – zapytała, kwasząc się na wspomnienie tamtego popołudnia.
- Pojawiłaś się na kilku portalach plotkarskich – wtrąciła Rosie. – Przytaczali fakty o tobie i oczywiście to, dlaczego zniknęłaś. Wstawili też wypowiedź jakiejś Missy Brown, która pracuje w cukierni. Mówiła, że uciekłaś tam, kiedy gonił cię Perkins. Wypuściła trochę jadu, ale na tym skończyło się jej pięć minut. Było też kilka porównań tego, jak wyglądałaś kiedyś i teraz. Nic nowego. – Od jakiegoś czasu bratanica Lilii zajęła się kontrolowaniem jej sytuacji medialnej. Zazwyczaj nie było to konieczne, więc Rosie, co kilka miesięcy przeglądała portale plotkarskie, sprawdzając czy pisano coś o niej. Lilia nie zbliżała się do tego typu stron. Za dużo ją to kosztowało.
- Widziałam to – odparła Sadie. – Myślę, że wypadłaś całkiem korzystnie na tych zdjęciach. Nie masz się czym martwić – uśmiechnęła się uspokajająco, trącając Lilię bokiem. Dziewczyna zaciągnęła się mocno papierosem, a potem dopiła drinka. Wreszcie odetchnęła głęboko.
- Dzięki, że trzymacie rękę na pulsie, ale chyba muszę sama wziąć sprawy w swoje ręce. A raczej resztki spraw – wzruszyła ramionami. – Tego samego popołudnia, kiedy natknęłam się na Perkinsa, spotkałam też Petera – między koleżankami przetoczył się współczująco-niezadowolony pomruk. Solidarność jajników była taka sama bez względu na wiek, kolor skóry, religię, czy narodowość. – Całkiem nieźle sobie z tym poradziłam i wiecie, co? Nie czułam żadnej tęsknoty za nim. Bardziej uderzyło mnie to, że on ruszył dalej. Siedział sobie z tą blondynką i był zadowolony z życia. Założę się, że mył się codziennie po tym, jak mnie zostawił – na to ostatnie uśmiechnęła się pod nosem, świadoma swojej głupoty. Rosie parsknęła pod nosem, posyłając Lili ironiczne spojrzenie. – No właśnie – mruknęła. – Doszłam do wniosku, że w całym tym dramacie z nim, nie chodziło o niego, ale o to, że znowu nie udało mi się z facetem. Kolejny raz okazało się, że nie byłam wystarczająco dobra albo, że on nie był dobry i chciał tylko tego, co każdy od słynnej Lilii Queen.
- Lil! – Maddie skarciła ją spojrzeniem. Była jej trenerem personalnym, couchem i psychologiem w jednym. Buntowała się za każdym razem, gdy Lilia dopiekała sama sobie.
- No tak jest – westchnęła. – Jestem Lilią Queen i muszę wziąć na klatę fakt, że faceci znają moją historię. Zna ją pół świata, ale to już się stało i się nie odstanie. Część z nich będzie chciało spróbować tego, co widzieli w Internecie, inni będą omijać mnie szerokim kołem, a jeszcze innych nie będzie to obchodziło, nawet jeśli będą wiedzieć o mojej przeszłości. Interesuje mnie ta trzecia grupa. Jednak najtrudniej trafić na takiego osobnika.
- I bez twojej historii ciężko na takiego trafić – skomentowała kwaśno Rosie. – Nie każdy ma takie szczęście jak obecna tu Madeline Walsh, która złapała jeden z niewielu pozostałych okazów wymierającego gatunku normalnych facetów. – Maddie uśmiechnęła się od ucha do ucha i gdyby była pawiem, jej pióropusz osiągnąłby gigantyczne rozmiary.
- Mówcie mi tak jeszcze i bez końca – westchnęła rozkosznie. – Dodam, że Con ma dwóch braci. Jeden z nich jest zaręczony, aczkolwiek technicznie rzecz ujmując, obaj wciąż są wolni i prawie tak samo przystojni jak mój mąż – wyjaśniła, mrugając porozumiewawczo do Rosie. – Ale. – uniosła palec chcąc skupić uwagę dziewczyn. – Muszę odnieść się do tego, co powiedziała Lily. Mam nadzieję, że faktycznie poszłaś po rozum do głowy, bo prawda jest taka, że od incydentu z Zackiem karałaś siebie związkami z samymi dupkami. – Zack Magana był źródłem jej nieszczęść i jednym z największych życiowych błędów. Wchodząc w jej życie, rozpoczął koniec wielu jej spraw. - Nie wiem, co chciałaś przez to sobie udowodnić, ale udawało ci się. Byłaś totalnie nieszczęśliwa i nie pozwalałaś sobie pomóc, co bardzo mnie bolało, jako twoją przyjaciółkę. Każdy z tych facetów nie był godny zawiązać ci sznurówek. Petera całkiem polubiłam, to fakt, ale on jest niedojrzały i rozpuszczony. Dobrze się kamuflował. Fajny typ na kilka luźnych randek, ale nic poważnego. A ty byłaś z nim pół roku. Być może chciał stworzyć z tobą coś więcej, ale przekonał się, że ty jesteś dojrzała i gotowa, więc stchórzył, wziął to, co inni i zniknął. Jednak myślę, że gdybyś w głowie i w sercu wybaczyła sobie, to co było przed i po Zacku, to Peter nie miałby odwagi tak z tobą postąpić. Wyczuł cię. Co innego przespać się z kimś bez zobowiązań, a co innego uważać, że nie jest się godnym czegoś więcej, niż tylko przypadkowego seksu i nawet nie zaprzeczaj, że tak nie myślałaś – tym razem wskazała palcem na Lilię. – Dlatego, jak już mówiłam na początku swojego przydługiego wywodu, mam nadzieję, że poszłaś po rozum do głowy i w końcu sobie wybaczyłaś, bo zbyt ciężko pracujesz, żeby nie zacząć w końcu od nowa. – Lilia westchnęła, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Maddie miała rację.
- Przytul mnie lepiej – mruknęła, pakując się prosto w ramiona przyjaciółki. Całej reszcie nie trzeba było dużo mówić, bo stłoczyły się wokół Maddie i Lilii, robiąc najbardziej gorący grupowy uścisk, jaki widziały mury tego klubu.
- Mad ma rację – westchnęła, siedząc już na ławeczce. – Nie mogę powiedzieć, że mam czyste konto, ale… po tym spotkaniu z Peterem uświadomiłam sobie parę rzeczy i doszłam do wniosku, że nie chcę już bylejakości w moim życiu. Związałam się z nim, bo on się mną zainteresował, a nie dlatego, że tak bardzo mi się podobał. Cierpiałam po tym, jak mnie zostawił, bo dałam mu wszystko, a on mną pogardził. Kolejny facet. To mnie zabolało. Poczułam się zwyczajnie bezwartościowa, bo znów skończyło się tak samo, ale nie mogło być inaczej, bo takiego faceta wybrałam. Każda z nas czasem wybiera źle, ale chodzi o to, żeby wiedzieć, że zasługujemy na wszystko, co najlepsze. Na miłość, dobrą pracę, rodzinę i przyjaciół. To się wiąże z wybaczeniem sobie, z pogodzeniem się ze sobą i chyba w końcu zaczęłam sobie wybaczać. Muszę siebie polubić, a docelowo pokochać. Wtedy może zacząć się układać.
- Musimy za to wypić! – zawyrokowała Maddie. Sadie i Rosie wzięły Lilię pod ręce i objęte weszły do klubu. Wspaniale było mieć takie przyjaciółki.

Ty zasługujesz na dużo więcej - na kogoś, kto będzie Cię kochał w każdej sekundzie Twojego życia, kto będzie myślał o Tobie nieustannie, zastanawiając się, co w tej chwili robisz, gdzie jesteś, z kim jesteś i czy czujesz się dobrze. Potrzebujesz kogoś, kto pomoże ci spełniać marzenia i kto ochroni Cię przed tym, czego się obawiasz. Powinnaś mieć u swego boku kogoś, kto będzie traktował Cię z szacunkiem i kochał w Tobie wszystko, a zwłaszcza Twoje wady. Zasługujesz na życie z kimś, kto sprawi, że poczujesz się szczęśliwa, tak szczęśliwa, że wyrosną Ci skrzydła1.

Lilia nie zdziwiła się, kiedy po urlopie wróciła na główną salę i znów dzieliła zmiany z Diasy. Jedno spojrzenie LeighAnn wystarczyło, żeby pozwoliła Lilii opuścić zmywak. Kilka turkusowych pasemek we włosach (sprawka Rosie) i waga z szóstką z przodu (to te pyszne obiadki), sprawiły, że wyglądała zdrowo (przez tą wagę, to może aż za bardzo zdrowo), a ewentualne smutki kryła za profesjonalnym uśmiechem. Nie mogła spędzić życia w pościeli uwalanej sosem spaghetti. Musiała ruszyć dalej i zacząć robić coś. Cokolwiek, co sprawi, że jej życie stanie się lepsze. Czas i tak upływał. Lilia nie łudziła się już dłużej, że praca u LeighAnn jest na stałe. Kisiła się w tej knajpce, zarabiała na absolutne minimum przeżycia i wiedziała, że czekały ją kolejne zmiany, ale słonia je się przecież po kawałku. Ledwo zbierała się po Peterze, nie mogła tak od razu serwować sobie kolejnych wstrząsów. Dlatego też stosowała metodę małych kroków. Urlop spędziła na serwowaniu sobie przyjemności (szóstka z przodu na wadze sugerowała, że było ich sporo). Odwiedzała bliskich, była na kilku drinkach i kolacjach z rodziną i znajomymi. Wyprostowała wszystkie sprawy i przeprosiła każdego, komu to się należało (niestety jej relacji z tatą nie dało się poprawić, bo jak zwykle jej unikał). Nie mogła tracić bliskich ludzi przez swoje ślepe zauroczenie wizją związku z Peterem. Najbardziej było jej wstyd, kiedy zjawiła się u Johnniego. Jane niemalże popłakała się na jej widok. Przytuliła ją i wycałowała, jakby Lilia wróciła z wojny. W sumie to trochę się tak czuła. Wróciła do bliskich, ale nosiła w sobie swoją własną wojnę. Nie istniały cuda, które pozwalały zapomnieć od ręki. No, ale przecież nie straciła kończyny, nie odebrano jej wolności, może odrobinę godności, ale w końcu udało jej się przeżyć gorsze rzeczy. I to trzymało ją w pionie – przeżyła coś gorszego niż Peter. Peter był skutkiem ubocznym tych gorszych rzeczy. Bolało ją serce. Jego nowa dziewczyna wciąż wrzucała na Facebooka jakieś słodkie posty, a Lilia katowała się tym trochę, bo nie umiała wyrzucić go ze znajomych. Choć gdzieś w głębi duszy czuła satysfakcję, bo to co pisała ta dziewczyna, było puste i głupie. Może dlatego wciąż go trzymała w gronie znajomych, żeby czuć tą odrobinę satysfakcji i poprawiać sobie nastrój? Tego popołudnia czuła się troszkę tak, jak kiedyś, nim go poznała. Pożyczyła od Maddie białe bryczesy, założyła granatowy T-shirt ze swoim nazwiskiem na plecach i numerem 17, czyli dniem jej urodzin, który związała na supeł w pasie. Włosy spięła w kucyk, a na głowę założyła czapkę w kolorze bluzki, które dostała w komplecie od jakiegoś zawodnika (wtedy, czyli w czasach, po których niewiele jej zostało). Kibicowała Harlow, która grała w dziewczęcej drużynie lacrosse. Była napastnikiem i zdobyła dla drużyny już osiem punktów. John nie mieścił się w sobie z dumy, a Jane krążyła wokół niego uszczęśliwiona. Do niedawna pracowała jako doradca w liceum Harlow, ale zrezygnowała z tej posady i od nowego roku szkolnego przeniosła się do podstawówki, bo praca z maluchami zawsze była jej bliższa. Była nauczycielem wspomagającym w drugiej klasie, a od kolejnego roku miała zostać wychowawcą pierwszaków. Nie posiadała się z radości. Jednak teraz całym sercem skupiała się na Harlow, która pędziła do bramki, żeby zdobyć kolejny punkt. Lilia kibicowała bratanicy, krzyczała i dopingowała ją. Od dawna nie czuła takich silnych i pozytywnych emocji. Chciała wbiec na boisko i zrobić tam porządek. Roznosiło ją od środka.
- Ona jest niemożliwa! – wykrzyknęła po kolejnym punkcie zdobytym przez Harlow. Rzuciła się na szyję Jane i razem skakały z radości. Johnnie o mało nie pękł z dumy, chodząc w tą i z powrotem przy linii boiska. Odeszła kilka kroków i dalej dopingowała bratanicę, a wtedy dotarło do niej, co poczuła, kiedy przytuliła mocno Jane. Trochę zszokowana spojrzała na nią, chcąc upewnić się, czy jej się nie przywidziało. Jane miała na sobie jeansy i koszulę w drobną kratkę. Nie była ani przylegająca, ani dopasowana, ale… Jane była jakby pełniejsza, jasna i wydawała się emanować ciepłem i serdecznością bardziej niż zwykle. Ona miała w sobie dobro. Takie wyczuwalne. Trudno to wyjaśnić, a gdy się już próbuje to brzmi to nierzeczywiście, ale niektórzy ludzie mają w sobie to coś, po prostu. Teraz emanowała tym wszystkim, jakby więcej i bardziej. Może za dwoje? Podeszła do szwagierki bacznie się jej przypatrując, Jane akurat złożyła ręce jak do modlitwy i dopingowała córkę wpatrując się w nią. Nie spostrzegła miny Lilii. – Skarbie, czy wy mi czegoś nie powiedzieliście? – zagadnęła, stając obok. Nie chciała stawiać szwagierki pod ścisną. Jane popatrzyła na nią zdziwiona, ale jej wyraz twarzy zaraz zmienił się w bardzo głębokie zadowolenie przemieszane z ulgą.
- Och, Lily… - westchnęła. – Tak naprawdę to wiedzą tylko mama, tata i Louisa, bo była ze mną u lekarza. Przepraszam, że ci nie powiedziałam, ale starliśmy się dziesięć lat i to… To było za dużo dla nas, żeby mówić komuś i cieszyć się. Trzy razy poroniłam i to, że się udało sparaliżowało mnie. Bałam się wstać z łóżka, żeby nie spowodować poronienia. Nie poszłam do pracy. Zrezygnowałam z tej posady w szkole. Brałam leki na podtrzymanie, musiałam leżeć i dbać o siebie. Zachowaliśmy to dla siebie, bo baliśmy się zapeszyć.
- Hej, ale ja się nie gniewam. Jestem szczęśliwa – powiedziała miękko, ściskając Jane. – Bardzo się cieszę i będę trzymała kciuki za tego obywatela. I za ciebie też, a może szczególnie – uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- U ciebie różnie się działo i nie byłam pewna, czy to cię nie dobije. – Jane wyjaśniła bardzo przepraszającym tonem.
- Pewnie dobiłoby mnie to, ale nie dlatego, że wam źle życzę, ale dlatego, że każdy sukces innej osoby traktowałam jako swoją porażkę – uśmiechnęła się bezradnie i popatrzyła na wciąż niezbyt wypukły brzuch Jane. Zaokrąglił się bardzo delikatnie. – Który tydzień?
- Szesnasty – powiedziała dumnie.
- Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa, że wam się udało. Nikt nie zasługuje na bobasa bardziej niż wy – uściskała Janie raz jeszcze i poszła ściskać brata. W końcu był sprawcą całego zdarzenia.

Historia Jane i Johna była dosyć prosta i przewidywalna. Przynajmniej w teorii. Poznali się w szkole Rosie. Jane dostała swoją pierwszą pracę, zastępowała wychowawczynię dziewczynki, która zaszła w ciążę albo rozchorowała się, tego nikt nie pamiętał. Rosie była w drugiej klasie, uczyła się świetnie. Uwielbiała Jane. Nowa pani była dla niej największym autorytetem. John poszedł na wywiadówkę zaciekawiony tą cud-miód panią i cóż. Przepadł. Zestresowana, młodziutka Jane wydała mu się najpiękniejszą nauczycielką, jaką widział. Zauroczyła go zupełnie. Zaczął udzielać się w szkole, starał się pracować na rzecz klasy, żeby tyko móc z nią przebywać. Miała w sobie coś, co przyciągało do niej każdego – wciąż się śmiała (szczególnie oczami), dla każdego znajdowała czas, a gdy się z nią rozmawiało, to miało się wrażenie, że świat znika. Tak mówił John. Mógł być subiektywny. Przez pół roku był najbardziej aktywnym i współpracującym rodzicem. Miał na swoim koncie kiermasz świąteczny, przygotowani stelażu dla szopki bożonarodzeniowej, która stanęła na głównym holu w szkole, a potem festyn walentynkowy i wiosenny. W maju zdobył się na odwagę i zaprosił Janie na randkę. Kiedy byli już razem, wyznała, że od pierwszego spotkania nie mogła przestać o nim myśleć. Czekała na ruch z jego strony i bardzo bała się, że postąpi wbrew etyce zawodowej. Stali się parą z dnia na dzień, Rosie uwielbiała swoją nową ciocię. Nadeszły wakacje, a po nich wróciła wychowawczyni Rosie. Jane podjęła inną pracę i stali się zupełnie nierozłączni. Niedługo potem nosiła już Harlow. John był najszczęśliwiej w swoim życiu, bo wszystko działo się we właściwej kolejności. Harlow stała się dopełnieniem ich życia. Rosie odzwierciedlała włoskie korzenie ojca. Ciemnowłosa, ciemnooka i charakterna. Natomiast Harlow stanowiła najbardziej pomieszany mix. Jej buzia przypomniała Jane. Jednak oczy i włosy były Johna. W przeciwieństwie do smagłej i sprężystej Rosie była korpulentnym i mięciutkim dzieckiem. Jako czternastolatka pozbyła się dziecięcego tłuszczyku, ale wciąż pozostała opływowa jak mama. Kiedy skończyła trzy lata zaczęli myśleć o rodzeństwie dla niej i Rosanny, a jak się już uda to też o ślubie. Jednak kolejne miesiące nie przynosiły upragnionych wieści. Po dwóch latach Jane zaszła w ciążę, ale stracili ją po trzech miesiącach. Po kolejnym roku dziecko urodziło się w szóstym miesiącu, przeżyło dobę, a gdy zaczęli znów próbować po kolejnych dwóch latach, nosiła ciążę zaledwie jedenaście tygodni. Oboje byli zdrowi, nikt nie umiał wyjaśnić, dlaczego tak się działo. John powtarzał, że jest szczęśliwy, mając dwie zdrowe córki, ale wszyscy wiedzieli, że zazdrościł bratu, który został ojcem dwukrotnie, a raz nawet podwójnie. Wszystko działo się o czasie i wtedy, kiedy to z Louisą planowali. Potem Cassie urodziła zdrową córeczkę – wyczekaną i zaplanowaną, a oni wciąż tracili swoje dzieci. Lilia myślała, że już zaprzestali prób. Po drodze mieli inne problemy i troski, chociażby przeprawę z matką Rosie – Georgią. Johnnie doświadczył w życiu wiele złego, ale dzięki Jane i jego córkom także wiele dobrego.
Podziwiała ich siłę. Nawet sobie nie wyobrażała, ile przeszli. Jej problemy nagle stały się nieistotne, gdy zaczęła myśleć o drodze, jaką przebyli John i Jane. Zrobiło jej się głupio. Oni walczyli o utrzymanie ciąży, a ona umartwiała się przez jakiegoś idiotę. Johnnie nawet ją wtedy odwiedził, bo znalazł siłę, żeby się o nią troszczyć, a ona nie widziała świata poza swoim nieumytym nosem. Postanowiła poprawić się jako siostra. John i Jane będą rodzicami po raz kolejny! Dawno nic jej tak nie uszczęśliwiło. Na chwilę zapomniała o meczu i zaciekłej rozgrywce, w której Harlow wyraźnie brylowała. Dziecko miało urodzić się w nowym roku, jak wynikło z szybkich kalkulacji Lilii. Zatem różnica wieku będzie wynosiła piętnaście i dwadzieścia cztery lata. Osobliwe. Choć ona sama najlepiej wiedziała, jak to jest mieć starsze rodzeństwo (John – siedemnaście lat, Eric – piętnaście, Cassandra – dziesięć lat). Sami rodzice będą wiekowo na topie, bo przecież późne rodzicielstwo było w modzie. John w sierpniu skończy czterdzieści trzy, a Jane w maju trzydzieści dziewięć. 
Rozbrzmiał końcowy gwiazdek i drużyna rzuciła się do grupowego uścisku. Goście przegrali siedmioma punktami. Harlow zdobyła osiemnaście z czterdziestu pięciu. Rządziła na boisku. Lilia nie powinna wydawać osądów, ale Harlow ją zachwycała. Była wszystkim, czym ona sama nie była w liceum. A raczej odwrotnie: na szczęście Harlow nie była tym, kim Lilia w jej wieku. Tak jej się wydawało, że to szczęście, że wybierała inaczej. Zdjęła kask i rękawice, pomachała do bliskich uśmiechając się szeroko. Pokazali jej okejki i dali znak, że czekali. Podeszła do ławki, na której czekała na zawodników woda. Napiła się i powoli ruszyła w kierunku szatni. Przybijała piątki koleżankom. Została na chwilę sama, popijała wodę, patrząc na boisko. Uśmiechała się szeroko. To jej pierwsze tak wielkie zwycięstwo. Podeszła do niej dziewczynka, na oko w jej wieku. Uścisnęły sobie ręce i rozmawiały chwilę.
- To jakaś koleżanka? – zagadnęła, kiedy usiedli na ławce, czekając na Harlow.
- Pierwszy raz ją widzę. Może to jakaś nowa uczennica? – odpowiedziała Jane, bacznie obserwując rozmowę dziewczynek. Nowa koleżanka opowiadała coś, żywo gestykulując. Poklepała Harlow po ramieniu i obie się uśmiechnęły, po czym ruszyły w ich kierunku.
- Słuchajcie, to jest Bea. Mój nowa koleżanka. Przychodzi do szkoły w poniedziałek, będziemy razem w klasie. Też gra w lacrosse, na szczęście jest obrońcą, więc możemy się zaprzyjaźnić, bo nie będziemy konkurowały – odparła z uśmiechem, nim wpadła w uściski swoich bliskich. Dopiero potem cała trójka przywitała Beę.
- Idziemy teraz na lody, może chciałabyś do nas dołączyć, żeby uczcić zwycięstwo naszej drużyny? – zaproponowała Harlow.
- Chętnie, ale jestem tu z bratem, więc nie wiem, co on na to – odwróciła się za siebie i wskazała na mężczyznę, który dotąd przyglądał się im z miejsca, w którym oglądał mecz z siostrą. Ruszył w ich stronę. Lilia nie byłaby sobą, gdyby nie otaksowała go wzrokiem. Bo było na co popatrzeć. Niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany. Rękawy koszulki z krótkim rękawem opinały pokaźny biceps. Już z daleka mogła ocenić, że był wynikiem ciężkiej pracy, a nie siłowni. John wyglądał podobnie, tylko był większy. Miał długie kręcone włosy i brodę. Był naprawdę atrakcyjny i cóż… wodził na pokuszenie. Coś kryło się w jego piwnych oczach, które zobaczyła nieco później, gdy wymieniali uścisk dłoni. Coś było w jego dotyku. A może jej się tylko wydawało? W końcu ostatnimi czasy miała średnie doświadczenia z mężczyznami, więc zwyczajnie miły gest mógł jej się wydawać podrywem na sto dwa. Przedstawił się jako Liam Carter, brat Bei. John zaproponował wspólne wyjście na lody, ale Liam nie chciał przeszkadzać, na co włączyła się Jane, bo przecież ani trochę nie przeszkadzał, a Bea i Harlow mogły się dzięki temu lepiej poznać, co na pewno ułatwi pierwszy dzień w szkole jego siostry. Bea ładnie poprosiła, bo pani Matthews ma przecież rację, będzie jej łatwiej. Zgodził się. Poszli na parking, gdy Harlow miała się ogarnąć po meczu. Lilia podchwyciła baczne spojrzenie Jane i już wiedziała, że nie przez przypadek tak bardzo martwiła się o dobro nowej dziewczynki. Wywróciła oczami i posłała szwagierce wszystko mówiące spojrzenie: chyba na głowę upadłaś!

Jednak te jego oczy nie dawały Lilii spokoju. Jego spojrzenie wryło się w jej pamięć. Nie chciała teraz mężczyzn w swoim życiu, ale dopadł ją urok Liama Cartera, brata Bei, pracownika budowlanego (to bardzo przypadło do gustu Johnowi. Przegadali o swoich sprawach połowę czasu, który spędzili w lodziarni), poza tym mieszkańca Los Angeles od kilku lat (razem z bratem Aidanem), syna Arthura i Megan, starszego brata Bei, Samanthy i Joshui. Sama siebie nie rozumiała i miała ochotę nastrzelać sobie w twarz.
Jego rodzina przeniosła się z Santa Any dopiero tego lata. Ich tata stracił pracę, więc postanowili wspólnie z nimi prowadził ich firmę budowlaną. W Santa Anie zajmował się projektowaniem ogrodów. Mama była nową wersją Marthy Stewart. Lilia była pewna, że znalazłaby wspólny język z jej mamą. Jane chyba pomyślała o tym samym, bo pod koniec spotkania wzięła od Liama numer jego mamy i umówiła się na lunch razem z Megan i Jackie. W końcu mama też potrzebowała nowych znajomych. Obie mamy. Wszystko zatem składało się wyśmienicie, ale Lilia od kilku dni miała głowę zaprzątniętą czymś innym, a raczej kimś. Liam nie chciał wyjść jej z myśli. Było w nim coś, co ją zaczarowało i nie umiała zrozumieć co. Miała przesyt facetów. Od wielu tygodni nie zwróciła na żadnego uwagi, a jednak wciąż wspominała, jak się śmiał i spoglądał na nią podczas rozmowy. Nawet nie chciała związku z nikim.
Jak już poszła po rozum do głowy, (co Maddie chwaliła na każdym kroku, aby spełniać obowiązek dobrej przyjaciółki i dopingować ją), zajęła się sobą. Po pracy w większości wylegiwała się przed laptopem i oglądała filmy i seriale albo łapała wczesnojesienne słońce leżakując z książką w ogrodzie Maddie. Czasem pływały w basenie albo robiły sobie piknik popołudniu. Maddie podjęła pracę w przedszkolu i realizowała swoje pedagogiczne zacięcie. Było jej dobrze na tyle, na ile mogło być w jej sytuacji. Miewała bezsenne noce, kiedy roztrząsała swoje życie, związki, milion porażek i oczywiście Petera, ale wiedziała, że życie toczyło się dalej, musiała się myć, pracować, funkcjonować, a przede wszystkim powoli planować, co dalej. Bo żyła w stanie przejściowym. A nie mogła wciąż okłamywać się, że to tylko na chwilkę, tymczasowo i nie na zawsze. Powtarzała to sobie po każdej marnej wypłacie i po każdym ciężkim dni, a jednak ten czas przejściowy wciąż się wydłużał. Znalazła dla siebie jakiś rytm na to życie tymczasowe, nie bardzo wiedziała, co zrobić ze swoją przeszłością i kim mogłaby być. Kim właściwie była?
No właśnie, kim była Lilia Queen? Kim była bez przeszłości, bez przyszłości, ale teraz właśnie? Kim się stała? W kogo się zmieniła? Jak wpłynęły na nią koleje jej losu? Kim była dziewczyna, która żyjąc na chwilę, tymczasowo i na razie, przetrwała kilka ostatnich lat? Liczyła już dwadzieścia pięć, co to dla niej oznaczało? Kim powinna być w tym momencie życia? Co robi się z życiem mając dwadzieścia pięć lat? Co zrobić, jeśli nie wie się, co dalej? Jak wziąć sprawy w swoje ręce, skoro wszystko wciąż się sypało? Kim była dwudziestopięcioletnia Lilia Queen? Bo ostatnim razem, gdy sprawdzała, znała dwudziestojednoletnią Lilię. Co stało się z nią przez te cztery lata? Gdzie uciekły? Co się stało z tym czasem? Co stało się z nią w tym czasie?
Przeraził ją ogrom pytań. Przecież musiała udzielić tak wielu odpowiedzi, a żadnej nie znała. Nie znała siebie. Nie wiedziała nic poza tym, że była Lilią w stanie przejściowym, chwilowym i tymczasowym. Co z Lilią trwałą i na zawsze? Co z tą prawdziwą Lilią? Co z prawdziwym życiem, które miała zacząć wieść już zaraz, za chwilę, jak sobie odpocznie?
To przecież logiczne, że mając taki kryzys egzystencjonalny nie mogła myśleć o żadnym facecie. Nawet urok Liama Cartera, który trzymał ją nawet tydzień po spotkaniu z nim, musiał minąć. Bo jak miała być z kimś, skoro nie umiała być ze sobą? Nie mogła o nim tyle myśleć, ani zastanawiać się, co byłoby, gdyby? Nie mogła użyć go jako placebo. Nie mogła się w to pakować, bo nie wiedziała, co tak naprawdę myśli i czuje. Była jak tykająca bomba. Nawet bomba z opóźnionym zapłonem.

Jednak nie zdziwiła się specjalnie, kiedy kilka dni po lunchu mamy, Jane i Megan Carter zobaczyła Liama i (prawdopodobnie) jego brata przed ladą w kawiarni, zamawiających kawę na wynos.
Lunch musiał być bardzo owocny. Aż dziwne, że uszy nie spłonęły jej od tej czerwoności.
Liam chyba też się nie zdziwił, bo uśmiechnął się na jej widok. Niosła paterę pełną malinowych i czekoladowych muffinek. Musiała dostarczyć je na kontuar. Nie mogła zwiać. Uśmiechnęła się do niego, zgrabnie (a przynajmniej próbowała) wślizgnęła się za ladę i ustawiła paterę z muffinkami. Wetknęła między nie kwiatki i bardzo skupiła się na tej dekoracji.
- Powiem ci, że czułem podstęp, kiedy mama koniecznie kazała mi wypróbować nową kawiarnię. I to w Pasadenie. Mieszka w Los Angeles od dwóch miesięcy, a już stała się znawczynią knajp poza miastem. Niebywałe, ale Aidan – wskazał na brata, który pomachał do Lilii, konsumując inne ciastko – poradził mi, żebym wygooglował tą knajpę i już wiedziałem. Zajmujesz sporo miejsca na stronie głównej – błysnął uśmiechem, a Lilia się skrzywiła. Nie podobało jej się, że LeighAnn robiła z niej lokalną sensację, ale chyba tylko dla jej historii została tam zatrudniona. Bo kawy nie robiła aż tak dobrej. Nie był mistrzem, nawet, jeśli chodziło o wciśnięcie guzika w maszynie.
- Mam nadzieję, że kawa jest lepsza niż strona internetowa – odpowiedziała, przywołując na usta uśmiech. Peszył ją sposób, w jaki Liam jej się przyglądał. Nie była gotowa na męskie spojrzenia. Na takie spojrzenia. Co innego po prostu patrzeć. A co innego robić to, co on wyczyniał. Jakby robił jej rentgen.
- Powiem ci, że warto było się tu pofatygować z północnego Hollywood – odparł Aidan przyglądając się jej uważnie. Na szczęście było j widać tylko od pasa w górę. Magia szóstki z przodu pozostała nieco ukryta.
- Jechaliście po kawę taki kawał drogi? – zdziwiła się. Nie podejrzała ich o bycie w okolicy, ale o tylu kilometrową wycieczkę też nie. Ten lunch musiał być naprawdę owocny.
- Wiesz, nie możemy zawieść mamy, skoro tak bardzo chwaliła waszą kawę – Aidan uwiesił się ramieniem na Liamie i mrugnął do Lilii. Byli podobni do siebie, a przynajmniej tak jej się wydawało. Liam swoje długie włosy związał frotką, a Aidan nosił modnego koczka na czubku głowy, a reszta jego czaszki została finezyjnie wygolona. Miał proste włosy i nieco ciemniejsze niż Liam. Był też wyższy, ale za to szczuplejszy. Liam na moment utracił animusz, kiedy brat tak wyraźnie dawał do zrozumienia, że chodziło właśnie o niego. A nawet o nich.
- Pozdrówcie swoją mamę – uśmiechnęła się szeroko. Cóż innego jej pozostało? Teraz nie zapomni o nim na bank. Nie po tym, co wyprawiał tymi swoimi oczami. Czuła się naga pod jego spojrzeniem, a jednocześnie miło i bezpiecznie otulona. Jak to możliwe? O czym ona tak właściwie myślała?
Lilio Queen, wariujesz. Facet się na ciebie miło patrzy, a ty już meblujesz domek z ogródkiem. Tak kończą dziewczyny, które nie miały szczęścia w miłości. We wszystkim dopatrują się podrywu, flirtu i serc w oczach. I ona nie była lepsza.
- Może się tak zdarzyć, że zjawimy się tu raz po raz – powiedział nieco speszony obiekt westchnień Lilii.
- Taka dobra ta kawa? – zapytała, sięgając po dwie muffinki. Zapakowała je ładnie i dorzuciła kwiatka.
- Też, ale twój brat podsunął nam klienta. Podobno to kolega z pracy twojej przyjaciółki. No i rozmawiamy na temat współpracy z Johnem. Jego meble spodobają się niejednemu z naszych klientów.
- A wszystko dzięki temu, że Bea jest w klasie z Harlow – uśmiechnęła się i podała Liamowi ponad kontuarem paczuszkę z muffinkami. – Na koszt firmy.
- Na pewno jeszcze tu zajrzymy – Aidan poklepał po plecach Liama i ruszył w kierunku wyjścia, kiwając Lilii.
- Na pewno – Liam uśmiechnął się na odchodne i posłał jej kolejne rentgenowskie spojrzenie.
Co tam się, do cholery, wyprawiało?
- A podobno dawałaś sobie spokój z facetami? – Diasy mrugnęła wymownie, mijając Lilię w drodze do kuchni.
No właśnie, do cholery? Sapnęła, chrapnęła i mruknęła. Wcale nie chciała mieć faceta. Nie mogła. Przecież to nie był ten moment, żeby się w kimś zadurzyła, skoro wszystko w niej było przejściowe. To może to zauroczenie też jest chwilowe? Może minie, jeśli je zignoruje i będzie tymczasowe jak wszystko w niej.
To ją trochę pocieszyło. To była jej reakcja obronna. Zauroczyła się Liamem, bo był miły. Ona natomiast była skrzywdzona, więc mimowolnie podobał jej się każdy, kto okazał jej odrobinę sympatii, a w dodatku była Lilią Queen. A bycie Lilią Queen wiązało się z wieloma niespodziewanymi trudnościami.


Come on, let it go. Just let it be.
Why don't you be you and I'll be me.
_______________________________

1 Cecelia Ahern, Love, Rosie

Komentarze

  1. Po pierwsze, dzięki za przypomnienie o Jamesie! Będzie jak znalazł na tą zimową depresje!;D Po drugie, coraz bardziej lubię Lilię i coraz bardziej mnie intryguje. Bo widzę w niej wiele cech, albo po prostu przemyśleń, które gdzieś już słyszałam ;) Dlatego bardzo ciekawi mnie jak poprowadzisz dalej tą postać. Na razie jeszcze gubię się w mnogości postaci i staram się poukładać w głowie wszystkie imiona i funkcje. Jeszcze kilka postów i ogarnę;D I po trzecie, uwielbiam to, że Lilia jest pisana tak inaczej niż Prinz. Uwielbiam!
    Kasiek

    OdpowiedzUsuń
  2. Kryzys 25.. Podoba mi się i bardzo trafia. We wrześniu skończyłam 25 lat, a ten rok to prawdziwa katastrofa. Wszystko się wali, czas przejściowy Lilii dokładnie znam, cały czas w nim siedzę i zastanawiam się do czego mnie to doprowadzi. Całe szczęście, że za chwile rok sie skończy, z ulga powitam 2018. Historii Lilii jestem strasznie ciekawa, bardzo mi się podoba sam pomysł. Jest to coś zupełnie innego jak Prinz.
    Ps. Mam jeszcze inne pytanie - nie wiem czy mi poprostu umknęło czy nic o tym nie było - jednak chce zapytać co z If you can? Będzie kontynuacja czy już raczej nie?
    Pozdrawiam, Monika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie ten rok był bardzo trudny. Może to siedziało w mojej głowie, ale rok, w którym miałam 25 lat, był dla mnie najgorszy. Nic mi się nie udawało, nic nie szło po mojej myśli. Trochę czytałam o tym "kryzysie ukończenia studiów", o "kryzysie 25 lat" i to mi jakoś pasowało do Lilii. Uzupełniło mój pomysł na nią. Wydaje mi się, że nie jesteśmy odosobnione z tym "problemem", czemu więc nie popisać czegoś na ten temat ;)

      Usuń
    2. Nie umiem napisać If you can. Na razie ta historia czeka, bo nie potrafię jej napisać. At's prosiła mnie o to, ale za każdym razem jak otwieram plik przypomina mi się o niej... i nie umiem.
      Na razie jeszcze sobie poleży. Przeceniałam swoje możliwości i za szybko założyłam blog.

      Usuń
  3. Ta czcionka jest męcząca, przynajmniej dla mnie. A odcinek jak odcinek, spod Twoich rączek, więc czytam wytrwale

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczę, czy jakaś inna mi się spodoba z listy czcionek ;)
      Mam nadzieję, że jednak trochę Ci się notka podobała i nie czytałaś tylko dlatego, że jest ode mnie. Choć... to miłe ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

04. Before tommorow comes.

02. Scars.